Profesor w reklamie tłem dla żółtka
W ustawie Prawo farmaceutyczne zapisano m.in., że treść reklam, kierowanych do publicznej wiadomości, nie może polegać na „prezentowaniu produktu leczniczego przez osoby znane publicznie, naukowców, osoby posiadające wykształcenie medyczne lub farmaceutyczne lub sugerujące posiadanie takiego wykształcenia”.
W przypadku dwóch znanych publicznie profesorów nauk medycznych – kardiologa Adama Torbickiego i kardiochirurga Andrzeja Bochenka – mamy właśnie do czynienia z sytuacją opisaną w art. 55 Prawa farmaceutycznego. Żeby nie być gołosłownym, przybliżmy najnowszą reklamę, w której posłużono się wizerunkiem Adama Torbickiego i przypisano mu słowa, których nie wypowiedział.
Jeśli chodzi o aspekt plastyczno-graficzny reklamy, to profesor nie jest na pierwszym planie. Ubrany w biały lekarski fartuch jest tłem dla śliniącego w kobiecej dłoni żółtka, co kojarzy się raczej z poradami kulinarnymi. Podpis pod obrazkiem nie do końca wyjaśnia wątpliwości, o co w reklamie chodzi - o zmywanie naczyń po posiłku czy o medycynę? Czytamy bowiem: „Polski kardiolog zaskoczył cały świat sekretem bezpiecznego oczyszczania naczyń”.
Tekst internetowej reklamy sponsorowanej przez Novikova Aleksandra został napisany wyjątkowo kiepską polszczyzną. Oto próbka. Pytanie zadaje Marcin Szczurek: - Panie Adam Torbicki, czy zawsze pan powtarza, że naczynia krwionośne odpowiadają za 85% zdrowia organizmu? Kolejne pytania są w podobnie kalekiej stylistyce: „Marcin Szczurek: - Profesor, wszyscy wiedzą, że cholesterol jest zły. Ale winowajcą nie jest on sam?”
"Myślałam że jest poważnym człowiekiem"
W końcu dociekliwy Marcin Szczurek komunikuje najważniejsze z pytań „ - Panie Adam Torbicki, jaki jest najbardziej skuteczny sposób na oczyszczenie naczyń krwionośnych z cholesterolu, skrzepów i zwapnień?”
Profesorowi przypisana jest wypowiedź, że „może wymienić tylko jeden środek o nieskazitelnej reputacji (tu pada nazwa). Przedłuża on życie o 12-17 lat, dodając energii i relaksu, i nie kosztem cierpienia i utraty witalności”. Tłumaczy też, jak działa ten „naturalny produkt przygotowany z ekstraktów roślinnych”. Działa bardzo prosto. Otóż „po kontakcie z wodą budzi żywe cząsteczki”.
W rezultacie, jak wyjaśnia rzekomo indagowany profesor, „bóle głowy rozpuszczają się razem z nimi, szum w uszach znika. Mózg, odpowiednio żywiony przez czyste naczynia, działa z prędkością superkomputera. Myśli są jasne i precyzyjne”.
Posty części internautów wskazują, że nie do końca przekonani są oni co do rekomendacji, rzekomo autorstwa profesora. Na przykład pani Grażyna stwierdziła: „Myślałam że jest poważnym człowiekiem, ale okazało się, że nie".
"Byłam z zapytaniem u mojego lekarza... Po zapoznaniu się ze składem leku zaśmiał się i to mi wystarczyło” - napisała wyraźnie zawiedziona.
GIF radzi, żeby iść do sądu
Czy tych bredni nie można jakoś powstrzymać? GIF twierdzi, że nic nie może zrobić, bo – jak czytamy w odpowiedzi na przesłane przez nas pytania – „zgodnie z art. 62 ust. 1 i 2 u.p.f. Główny Inspektor Farmaceutyczny sprawuje nadzór nad przestrzeganiem przepisów ustawy w zakresie reklamy produktów leczniczych i władny jest do nakazania:
zaprzestania ukazywania się lub prowadzenia reklamy produktów leczniczych sprzecznej z obowiązującymi przepisami; publikacji wydanej decyzji w miejscach, w których ukazała się reklama sprzeczna z obowiązującymi przepisami, oraz publikację sprostowania błędnej reklamy; usunięcia stwierdzonych naruszeń.Zatem - jak czytamy dalej - we właściwości organu znajduje się nadzór nad już wprowadzoną w przestrzeń medialną reklamą, jedynie pod kątem przesłanek wskazanych w ustawie, a nie działania prewencyjne przed jej publikacją, w tym z uwagi na posłużenie się wizerunkiem danej osoby bez jej wiedzy i zgody”.
GIF radzi, żeby sprawę skierować do sądu, bowiem ochrona prawa do wizerunku należy do chronionego prawem dobra osobistego.
„Podsumowując, Główny Inspektor Farmaceutyczny nie posiada kompetencji, aby zajmować się sprawami naruszenia dóbr osobistych przez reklamodawców produktów leczniczych, czy suplementów diety, gdyż właściwe są w tym zakresie sądy powszechne” – wyjaśniono w nadesłanej korespondencji.
Bezradni wobec bezprawia
Prof. Bochenek uważa, że na proces sądowy, który może potrwać kilka lat, szkoda czasu – sądzi, że lepiej zrobi, gdy skoncentruje się na leczeniu ludzi. Wydał jednak oświadczenie, w którym napisał: „Nie mogłem pozostawać bezczynny i postanowiłem zareagować. Mam nadzieję, że informacja na ten temat dotrze do jak najszerszego grona osób. Bardzo mi na tym zależy, żeby pacjenci nie kupowali preparatów, które rzekomo im polecam i mają poprawić ich stan zdrowia”.
W imieniu prof. Torbickiego zaprotestowała w internecie jego żona, dziennikarka Grażyna Torbicka. Zaapelowała: „Nie dajcie się nabrać, to są fake newsy. Profesor Adam Torbicki niczego nie reklamuje. Prawnicy zgłaszali to naruszenie wizerunku do prokuratury wielokrotnie, bezskutecznie, niestety''.
Jakie wnioski płyną z przedstawionej historii? Prawo nie chroni pacjentów przed bałamutnymi, kłamliwymi reklamami dotyczącymi leczenia. Nie chroni też lekarzy, których wizerunki i rzekome wypowiedzi w nich wykorzystano. Ten stan zwykło się nazywać bezprawiem.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
Dowiedz się więcej na temat: