Pacjenci mają coraz większe problemy z dostępem do stomatologii w wydaniu publicznym Fot. AdobeStock
Czas oczekiwania na wizytę u przyjmujących „na NFZ”: ortodonty, periodontologa, endodonty, liczony jest już nie w dniach, nie w miesiącach, niekiedy niestety w latach. Dlaczego jest tak źle z dostępem do dentysty i jak będzie w przyszłości – ocenia Andrzej Cisło wiceprezes Naczelnej Rady lekarskiej w minionej, VIII kadencji Rady w rozmowie z portalem Na Temat.
Zbyt mało pieniędzy na stomatologię. Będzie coraz gorzej
Andrzej Cisło w wywiadzie udzielonym portalowi Na Temat ocenia, że 1,8 proc. budżetu, który NFZ chce przeznaczyć w 2023 r. na leczenie stomatologiczne - to kolejny rok spadku nakładów na stomatologię w stosunku do wydatków na ochronę zdrowia. W krajach o podobnym PKB do Polski wskaźnik ten sięga 4 - 5 proc.
Sytuacja zasadniczo uległaby poprawie, gdyby udało się powiększyć nakłady na stomatologię publiczną o kilkaset milionów złotych (plany na 2023 r. mówią o 2,7 mld zł – przyp. red.) - uważa Andrzej Cisło.
Nie będzie leczenia zębów „na NFZ”. Testowanie społecznego przyzwolenia?
W ocenie rozmówcy Na Temat animatorzy polityki zdrowotnej od szeregu lat testują stopień przyzwolenia społecznego, jeśli nie na wyeliminowanie, to na głęboką marginalizację świadczeń stomatologicznych oferowanych w ramach gwarantowanego koszyka usług. Koszyk ten jest zresztą mocno rozbudowany, ale to co zapisane w rozporządzeniach nie oznacza, że jest faktycznie dostępne. Limitowanie wynika oczywiście ze zbyt długiego czasu oczekiwania na wizytę u dentysty. To zmusza pacjentów do szukania ratunku u świadczeniodawców komercyjnych.
Sytuację, w której występuje nadmierne ograniczanie świadczeń medycznych, finansowanych przez publicznego płatnika, określa się już nawet mianem stomatologizacji medycyny, bo właśnie ta branża jest sztandarowym przykładem przekonywania społeczeństwa do konieczności powszechnego korzystania z usług, za które płaci się z własnej kieszeni.
Świadczeniodawcy wypowiadają kontrakty. Koszty zjadają zyski
Trend ten będzie się pogłębiał, bo z miesiąca na miesiąc mniej lekarzy dentystów gotowych jest na podpisywanie kontraktów z NFZ, a ci co takie kontrakty mają podpisane, coraz częściej wypowiadają umowy. Ze stawek oferowanych przez NFZ po prostu nie można utrzymać lecznicy stomatologicznej, której uruchomienie wymaga zaangażowania minimum kilku setek tysięcy złotych.
Andrzej Cisło podał jako przykład niedoszacowania procedur wycenę usunięcia zęba jednokorzeniowego ze znieczuleniem - ok. 35 zł i wypełnienia jednopowierzchniowego - ok. 40 zł. To nie są pieniądze, które pokryłyby bezpośrednie koszty takiego zabiegu, a te rosną lawinowo, chociażby ze względu na ceny importowanych materiałów.
Szybko wzrastają obciążenia wynikające z wyższych stawek mediów, szczególnie energii. Podążają za nimi czynsze. Drożeje i tak bardzo drogi specjalistyczny sprzęt. Obowiązkowy udział w szkoleniach to kolejny niebagatelny wydatek.
Wyższe są obciążenia świadczeniodawców ze względu na koszt pracy personelu medycznego i niemedycznego. Regulacje obowiązujące od 1 lipca zwiększają minimalne wynagrodzenie w ochronie zdrowia, a kontrakty nie są waloryzowane w sposób, który mógłby równoważyć rosnącą inflację – ocenia Andrzej Cisło.
W efekcie stawki, które uzyskuje dentysta lecząc „na NFZ” są już kilkukrotnie niższe od tych obowiązujących w komercyjnych usługach. Te zaś nie zostały skalkulowane z nadmiernym zyskiem, z prostej przyczyny, konkurencyjny rynek komercyjnych świadczeń stomatologicznych nie pozwala na kreowanie dowolnych cen.
Wyższa wycena świadczeń. Daleko od oczekiwań
Dentyści liczną na szybkie wprowadzenie wyższych wycen procedur w zakresie periodontologii i chirurgii stomatologicznej. Te jednak, chociaż już od dawna wynegocjowane, określone przez AOTMiT i zaakceptowane przez Ministerstwo Zdrowia - nie mogą ujrzeć światła dziennego. Resort zdrowia tłumaczy obstrukcję koniecznością jednoczesnego wprowadzenia całego pakietu zmian w wykazie wycen świadczeń stomatologicznych. Chodzi m.in. o decyzję o odejściu od wypełnień amalgamatowych. Jej konsekwencją jest konieczność zmiany koszyka świadczeń, uwzględniającego wycenę zabiegu polegającego na usuwaniu plomb zawierających rtęć. Konieczne jest także wprowadzenie w ich miejsce innych, droższych materiałów.
Dentysta w szkole na skraju upadłości
To wszystko powoduje, że dentyści z niecierpliwością oczekują na nowe stawki, a od ich wysokości uzależniają decyzję o ewentualnej rezygnacji z kontraktu. Szczególne powody do rozżalenia mają świadczeniodawcy, którzy za namową kierujących polityką zdrowotną kraju zdecydowali się na uruchomienie gabinetów w szkołach. W czasie pandemii koronawirusa uczniów w szkołach przez wiele miesięcy nie było w ogóle. Tymczasem realizujący kontrakty muszą uzyskane zaliczki odpracować, pomimo iluzorycznych szans na nadrobienie zaległości. Apele NRL o umorzenie części zaliczkowych pieniędzy, niestety nie zostały zaakceptowane
Według Andrzeja Cisły praktycznie żadnych efektów nie przynosi działalność 16 dentobusów. Charakter ich pracy nie sprzyja podejmowaniu leczenia stomatologicznego. Sam przegląd uzębienia i zabiegi profilaktyczne bez wcześniejszego wyleczenia zębów są dość kiepskim pomysłem na zdrowy uśmiech przyszłego pokolenia Polaków.
źródło: Na Temat