„Mamy podstawy przypuszczać, że produkcja jabłek i innych owoców w Ukrainie będzie dynamicznie rosła i będzie kierowana na te same rynki, na które owoce sprzedajemy my. Dla nas to ogromne zagrożenie”, mówi w rozmowie z EURACTIV.pl Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.
Aleksandra Krzysztoszek, EURACTIV.pl: Jak dużym problemem jest dla polskich sadowników napływ do Polski koncentratu jabłkowego z Ukrainy? Czy istnieje ryzyko, że przełoży się on na ceny jabłka przemysłowego?
Mirosław Maliszewski: Wszystko będzie zależało, jak ten sezon będzie się kształtował i jak duże będą zbiory. Zakładając jednak, że tegoroczne zbiory będą wysokie, rzeczywiście dopływ do Polski kilkuset tysięcy ton jabłek w formie koncentratu, bo takich ilościach mówimy, może spowodować mniejsze zapotrzebowanie na polskie jabłka i koncentrat, a co za tym idzie, spadek cen.
Jak skomentowałby Pan sprawę ukraińskiego oligarchy Tarasa Barszczowskiego, który jest ścigany w Polsce za oszustwa na polskich sadowników, a mimo to teraz zarabia ogromne pieniądze na eksporcie koncentratu jabłkowego do Polski? Czego w związku z tą sprawą Związek Sadowników Polskich domaga się od polskiego rządu?
My domagamy się tylko jednego w tym przypadku skutecznego egzekwowania prawa. Z informacji, które do nas docierają, firma należąca do tego pana zalega z płatnościami polskim dostawcom. Domagamy się więc po prostu egzekwowania prawa i wypłaty należności poszkodowanym. Na końcu tego łańcucha oczywiście są sadownicy i ich jest niemało. I to jest podstawowe oczekiwanie od władz związku z działalnością tej firmy czy tego pana.
Czy w związku z tym napływem koncentratu Związek domaga się od rządu bardziej restrykcyjnych kontroli wjeżdżających do Polski towarów?
Od lat domagamy się, żeby produkty importowane do Polski, w szczególności z Ukrainy, podlegały kontrolom pod względem zawartości substancji, które w soku czy w mrożonkach lub w innego typu produktach mogą do Polski wjeżdżać.
Nie możemy być konkurencyjni dla produkcji z Ukrainy, ponieważ wiele środków, na przykład przeciwko chorobom czy szkodnikom, jest w Polsce (i całej UE – red.) zakazanych od lat. My nie możemy ich stosować, a są one dopuszczone w Ukrainie. Powodują one, że produkcja w Ukrainie jest tańsza i łatwiejsza. Nie są to więc równe warunki konkurencji. Od nas wymaga się, abyśmy nie stosowali tych preparatów, a nie wymaga się tego samego od Ukraińców.
W konsekwencji koncentrat z Ukrainy, sok jabłkowy, który wjeżdża do Polski, naszym zdaniem prawdopodobnie zawiera niedozwolone w Polsce substancje. Domagamy się kontroli każdej partii towaru. Nie kontroli wyrywkowych, co którejś tylko każdej partii towaru, tylko wszystkich partii, jakie wjeżdżają do Polski.
Chodzi o to, by uniknąć po pierwsze taniego importu, który uderza w polskich sadowników, a po drugie soku wjazdu do Polski koncentratu zawierającego pozostałości pestycydów, który to koncentrat w produktach, takich jak soki czy przetwory, docelowo może trafić do polskich konsumentów.
Nasze obawy wywołuje też fakt, że sok, który jest później eksportowany z Polski, w dużej części pochodzi z Ukrainy. On jest w Polsce nadawany i wyjeżdża z naszego kraju jako sok polski. Kiedy w eksportowanym produkcie stwierdzi się pozostałości środków ochrony roślin niedopuszczonych w naszym kraju, stawia nas to w trudnej sytuacji rynkowej i pokazuje jako niewiarygodnego partnera.
Tak więc tych niebezpieczeństw jest co najmniej trzy. Na każde z nich zwracamy uwagę i wyjściem byłaby wzmożona kontrola na granicy.
Czy Pańskim zdaniem Ukraina może w jakiś sposób zagrozić pozycji Polski na europejskim rynku jabłek? Polska jest jednym z największych eksporterów na świecie, ale – jak pokazują dane – ukraiński eksport gwałtownie rośnie.
Rosnący eksport jest częściowo wynikiem wzrostu produkcji. Jeszcze kilka lat temu Ukraina była tak naprawdę importerem jabłek. Około dziesięciu lat temu my sprzedawaliśmy Ukrainie jabłka. Od jakiegoś czasu Ukraina jest natomiast dużym eksporterem jabłek i niestety dla nas jej potencjał w tym zakresie rośnie.
Mamy podstawy, by przypuszczać, że w najbliższych latach produkcja jabłek, a także innych owoców w Ukrainie będzie dynamicznie rosła i będzie kierowana na te same rynki, na które owoce sprzedajemy my. Tak więc zagrożenie jest ogromne, tym bardziej że produkcja w Ukrainie jest dużo tańsza niż w Polsce. Przy całkowitym otwarciu rynku Unii Europejskiej na produkty z Ukrainy stoimy na z góry przegranej pozycji. Dlatego wydaje się, że nasze obawy są bardzo słuszne.
Czego polscy sadownicy oczekują od Unii Europejskiej w związku z napływem do Polski mrożonych owoców i koncentratu owocowego? Do tej pory tematem w Unii Europejskiej było głównie zboże, ale problem dotyczy też innych produktów.
To zboże stało się już problemem politycznym. Mrożonki na razie nie, ale rozpoczyna się zbiór truskawek, malin, porzeczek pod potrzeby przemysłu przetwórczego. I tu na pewno się spotkamy z problemem.
Przede wszystkim oczekujemy więc, zwłaszcza w długiej perspektywie, kiedy może dojść do ściślejszej integracji Ukrainy z Unią Europejską, łącznie z akcesją tego kraju do UE, pewnych okresów przejściowych, aby produkty z Ukrainy nie były od razu wpuszczane na rynek europejski na takich samych warunkach, jak nasze, czyli bez cła, bez kontyngentów ilościowych, bo wtedy na pewno sobie nie poradzimy.
Domagamy się także, żeby w Ukrainie wdrożone zostały te same procedury produkcji, to same ograniczenia, które obowiązują w Unii Europejskiej. Inaczej sobie tego nie wyobrażamy. Dziś produkcja w Ukrainie z tych powodów, o których mówiłem, jest dużo tańsza niż w Polsce. Nie jesteśmy w stanie wytrzymać konkurencji z tamtejszymi produktami. Tego domagamy się od Komisji Europejskiej.
Natomiast w bieżących sprawach, czyli co zrobić z tymi zapasami mrożonek czy soku jabłkowego, które leżą na półkach w chłodniach, dobrym rozwiązaniem byłoby np. wsparcie ich eksportu poza obszar Unii Europejskiej.
Jakie rynki teraz będą kluczowe dla polskich jabłek? Mamy zamknięty rynek rosyjski bez perspektyw wznowienia eksportu, a także ograniczony dostęp do rynku białoruskiego. Wznowiony został za to eksport do Egiptu, a jest też Daleki Wschód.
Naszym głównym rynkiem zbytu jest oczywiście Unia Europejska i pozostałe europejskie kraje. Zwiększamy eksport na te rynki, co jest dosyć powolnym procesem z tego względu, że mamy trochę inny dobór odmian niż na tym rynku jest popyt. Dotychczas nasza produkcja ukierunkowana była bowiem głównie na Wschód.
Oczywiście oczekujemy też wsparcia eksportu na rynki dalekie, takie jak Egipt, Jordania, Indie, Wietnam, kraje Zatoki Perskiej, niektóre kraje Ameryki Południowej. Próbujemy na te rynki wejść, ale bez wsparcia eksportu, bez promocji na tych rynkach bardzo trudno jest zwiększyć tam sprzedaż do takiego poziomu, by choć trochę zrekompensować utratę rynku rosyjskiego.
Domagamy się więc działań promocyjnych, i wsparcia finansowego, co pomoże nam w tym trudnym momencie zastąpić rynek rosyjski innymi rynkami, na które wejść jest bardzo trudno.
Czy Pańskim zdaniem polscy sadownicy są przygotowani na wdrażanie zmian, które wynikają z reformy Wspólnej Polityki Rolnej, np. w zakresie zintegrowanej produkcji?
Już w tej chwili ogromna większość naszej produkcji wytwarzana jest metodami zintegrowanej produkcji. Nawet jeżeli nie posiadamy dokumentu, który by to potwierdzał, jesteśmy absolutnie przygotowani do tych wymagań.
Natomiast co do reformy sadownictwa, nawet zmian w kwestii doboru odmian, bo inne odmiany są preferowane na rynku niemieckim niż były kiedyś na rynku rosyjskim, to wymaga ona wieloletnich inwestycji Mentalnie jesteśmy do niej przygotowani, natomiast finansowo jesteśmy na tyle osłabieni, że tych zmian nie jesteśmy w stanie szybko przeprowadzić. Dlatego konieczne jest wsparcie chociażby w ramach Planu Strategicznego czy Krajowego Planu Odbudowy.
Jak ważne jest z punktu widzenia sadowników przedłużenie przez Unię Europejską zgody na stosowanie glifosatu?
My jesteśmy za tym, aby zmiany przeprowadzać ewolucyjnie. Dzisiaj sadownictwo zarówno w Polsce, jak i w wielu innych krajach Unii Europejskiej nie poradzi sobie bez glifosatu.
Sugerujemy natomiast wspieranie działań na rzecz zastąpienia glifosatu innymi herbicydami, bardziej przyjaznymi dla środowiska i mniej wzbudzającymi emocje. Ale na to wszystko potrzeba czasu. Firmy muszą najpierw takie środki opracować i wyprodukować, więc sugerujemy, żeby jeszcze w najbliższym czasie glifosat pozostał dopuszczony.
Na tę chwilę bez glifosatu, jak i bez wielu innych substancji, na których opierają się środki ochrony roślin, nie jesteśmy w stanie prowadzić konkurencyjnej produkcji. Tym bardziej, że na przykład w Ukrainie nikt nie myśli o wycofaniu glifosatu.