Polska jest czołowym światowym eksporterem jabłek. Za sprawą takich czynników, jak wojna w Ukrainie oraz wysokich stawek dla pracowników istnieje ryzyko, że w tym roku w wielu gospodarstwach owoce nie zostaną zebrane.
Polska jest największym producentem jabłek w Europie i trzecim największym na świecie – więcej jabłek produkują tylko Chiny i Stany Zjednoczone. Nasz kraj w ubiegłym roku zajął też 8. miejsce na świecie pod względem wartości wyeksportowanych jabłek (421,7 mln dol.).
Polscy sadownicy u progu sezonu jabłkowego walczą o pracowników. Częściowo jest to skutek wojny w Ukrainie. W ubiegłych latach znaczną część pracowników stanowili bowiem Ukraińcy. Ich zatrudnianie było dla sadowników wygodnym rozwiązaniem, gdyż w zamian za zapewnienie zakwaterowania na ogół zyskiwali oni pracowników na cały sezon.
Większość osób z Ukrainy, które zdecydowały się na przyjazd do Polski do pracy w gospodarstwach sadowniczych, to młodzi mężczyźni, rzadziej małżeństwa. W obliczu rosyjskiej inwazji większość dotychczasowych pracowników musiała pozostać w kraju. Duża część została objęta poborem.
„Producenci korzystający z ich pomocy już wiedzą, ze cześć z nich w bieżącym sezonie nie przyjedzie na zbiory. Zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyzn, ich liczba z wiadomych powodów – wojna na Ukrainie – jest zdecydowanie za mała”, mówi Andrzej Anasiak, prezes agencji pracy tymczasowej Timberworks, w rozmowie z portalem SadyOgrody.pl.
„Z roku na rok problem jest coraz większy”, wskazuje z kolei Maciej Cybulak, sadownik z gminy Łaziska, w rozmowie z programem „Wydarzenia” telewizji Polsat. „Do tego zaczęła się wojna i nie wiadomo, czy w tym roku wszystkie owoce zostaną zebrane”, zaznacza.
Ukraińców jest w Polsce dużo, ale chętnych do pracy w sadach mało
Problem dotyczy nie tylko zbioru jabłek, ale i innych owoców – a także innych prac związanych z jabłkami, takich jak choćby tzw. przerywka (przerzedzanie) jabłek lub przycinanie gałęzi.
Od lutego do Polski przybyła bezprecedensowa liczba uchodźców z Ukrainy. Są to jednak przede wszystkim kobiety i dzieci. Niewiele Ukrainek jest zainteresowanych sezonową pracą w sadzie.
„Nie każda kobieta zdecyduje się na pracę przez dziesięć godzin dziennie z ciężkim pojemnikiem do zbioru owoców, często w niekorzystnych warunkach atmosferycznych, takich jak poranna rosa lub przymrozki albo mżawki. Dlatego mimo dużej liczby uchodźców chętnych do zbioru jabłek brakuje”, zwraca uwagę w rozmowie z EURACTIV.pl sadownik z gminy Wilga, położonej w jednym z głównych zagłębi sadowniczych w Polsce.
Jak zauważa Anasiak, w obliczu braku pracowników sadownicy zdani są na siebie i członków rodziny. O ile jednak rodziny, w których w gospodarstwie pracuje co najmniej kilka osób, znajdują się w lepszej sytuacji, są też takie osoby, które prowadzą gospodarstwo jednoosobowo.
Maciej Cybulak mówi, że mimo trwającej wojny także i w tym roku liczy głównie na pracowników z Ukrainy. „Mają przyjechać, ale nigdy nie wiadomo, sytuacja w Ukrainie jest różna”, przyznaje.
Z kolei nasz rozmówca z gminy Wilga, który właśnie zaczyna zbiór jabłek w swoich sadach, w związku z niedoborem wśród pracowników ukraińskich zatrudnia w tym roku głównie pracowników z Polski.
Sadownicy apelują o zmianę przepisów
Dotychczas 97 proc. cudzoziemców pracujących w Polsce w sektorze rolnictwa stanowili Ukraińcy, wskazuje Andrzej Anasiak.
Jeśli zatem w tym roku sadownicy nie mogą za bardzo liczyć na pracowników z tego kraju, może należy poszukać ich wśród imigrantów z innych państw? Według Anasiaka Polska była do tej pory nieprzygotowana na taką konieczność.
„Nie jest łatwo zastąpić zawodników w drużynie gdy brakuje ławki rezerwowych. To nie jest tak, że brakuje nam napastnika i wysyłamy na pierwsze pole obrońcę. My mamy pustą ławkę rezerwowych, nigdy jej nie budowaliśmy”, mówi prezes Timberworks.
Przypomina on, że uproszczone zasady zatrudnienia w rolnictwie – zezwolenie sezonowe – dotyczą pracowników z Ukrainy, Białorusi, Mołdawii, Gruzji, Armenii oraz Rosji.
„Bez Ukrainy z pozostałych krajów w rolnictwie zatrudnialiśmy ok 3 proc. Pozyskanie pracowników z innych kierunków jest bardziej skomplikowane i czasochłonne. Nie bez znaczenia jest fakt, że praca przy zbiorach to praca sezonowa i słabo płatna w relacji do przemysłu czy usług”, podkreśla Anasiak.
Związek Sadowników RP wystosował apel do minister pracy Marleny Maląg o wprowadzenie stosownych zmian prawnych, które w praktyce ułatwiłyby pozyskanie pracowników.
Chodzi o wprowadzenie uproszczonych warunków zatrudnienia (istotne jest pominięcie testu rynku pracy) z nowych kierunków migracji zarobkowej, czyli np. z Uzbekistanu, Nepalu czy Indii, jak również tymczasowe zatrudnienie uchodźców niepełnoletnich (16-18 lat) na warunkach dopuszczalnych dla młodzieży (prace lekkie przy zbiorach).
„Uproszczenie warunków zatrudnienia obywateli takich krajów, jak Indie czy Nepal, z pewnością stanowiłoby pewne rozwiązanie problemu niedoboru pracowników, ale na tę chwilę potencjalnych pracowników z tych krajów jest po prostu zbyt mało, by zrekompensować ubytek osób z Ukrainy”, wskazuje sadownik z gminy Wilga.
Zwraca on uwagę na barierę językową, a także kulturową, jaka w przypadku pracowników chociażby z Azji Południowej znacząco utrudniłaby współpracę. Bliskość geograficzna i kulturowa, a także duża liczebność Ukraińców w naszym kraju sprawia, że Polakom na ogół łatwiej się z nimi porozumieć, podkreśla.
Nie bez znaczenia jest też motywacja: zarobki w Ukrainie są niższe niż w Polsce, a więc przyjazd do prac sezonowych Ukraińcom się opłaci, dodaje nasz rozmówca.
Stawki idą w górę, sadowników nie stać na pracowników
Jednym ze skutków niedoboru pracowników jest windowanie płac. Stawki z roku na rok są coraz wyższe, przez co trudno jest nie tylko znaleźć chętnych, ale i ich utrzymać.
Sadownicy „wręcz zalewają” media społecznościowe wpisami „o zawyżonych stawkach za zbiór oraz pracownikach, którzy w poszukiwaniu lepszych zarobków opuszczają gospodarstwa”, wskazuje portal Kobieta w Sadzie.
Sytuacja stawia gospodarzy pod ścianą. Sadownicy, którzy nie posiadają stałych pracowników w gospodarstwie, często zawyżają stawki, aby pozyskać pracowników do zbioru, zwraca uwagę portal.
W konsekwencji wielu sadowników praktycznie nie stać już na zatrudnianie pracowników, bo ryzykują w ten sposób, że koszty produkcji owoców przekroczą zyski.
Dziś stawki wahają się od 14 do 20 zł za godzinę. Opinie sadowników są różne. Większość apeluje w mediach społecznościowych, by nie oferować zawyżonych stawek i nie doprowadzać tym samym do windowania płac. Inni obawiają się, że jeśli zaproponują zbyt mało, nie uda im się znaleźć chętnych i wtedy rzeczywiście część jabłek nie zostanie w tym roku zebrana.