„Unijne instytucje w większości nie znają się na rolnictwie i podejmują złe decyzje, które będą kosztować Unię ogromne pieniądze na rekompensaty dla rolników”, mówi w rozmowie z EURACTIV.pl Andrzej Danielak, prezes Polskiego Związku Zrzeszeń Hodowców i Producentów Drobiu.
Aleksandra Krzysztoszek, EURACTIV Polska: W Polsce, podobnie jak w innych państwach europejskich, trwają protesty rolników. Jakie są główne postulaty protestujących?
Obecna bardzo trudna sytuacja spowodowana jest tak naprawdę nie przez polskich rolników, nie przez Ukrainę ani ukraińskich producentów, ale przez wojnę. Dotychczas w Unii Europejskiej działały metody stabilizujące, a w tej chwili jednostronna decyzja zdestabilizowała cały rynek rolny praktycznie we wszystkich działaniach produkcji rolnej w całej Unii Europejskiej, w tym Polsce.
Na początek apelowałbym więc o ponowne ustabilizowanie wszystkich rynków rolnych i budowanie dla europejskiego rynku rolnego systemów zapewniających przewidywalność. Przewidywalność to pojęcie bardzo jasne i rolnicy na przewidywalności zbudowali cały system finansowania swoich gospodarstw.
Nawet banki, które kredytują produkcję rolną, opierają decyzje o udzielaniu kredytów na przewidywalności. Przy wnioskach kredytowych należy określić na przykład cenę zbytu, aby bank mógł ocenić, czy może, czy nie może udzielić kredytu. Brak przewidywalności jest ogromnym problemem.
Jeśli rolnik nie może sprzedać swoich produktów lub sprzedaje je po bardzo zaniżonych cenach, nie pokrywających nawet połowy kosztów produkcji, to nie może niestety zapewnić spłaty kredytu i jego sytuacja finansowa całkowicie się załamuje.
Kogo należy winić za obecną sytuację polskiego rolnictwa: polski rząd czy Komisję Europejską?
Winna jest przede wszystkim Komisja Europejska. Mówimy o całym kolegium komisarzy, dlatego że to cała Komisja, a nie jeden komisarz, zapoczątkowała pewien proces zrywający z dotychczas obowiązującą zasadą oceny skutków regulacji. Dotychczas kiedy Komisja Europejska projektowała nowe prawa, to absolutnym obowiązkiem była ocena skutków projektowanej regulacji.
Teraz Komisja Europejska się nie popisała, bowiem polityczną decyzją o liberalizacji handlu z Ukrainą zniszczyła przewidywalność całego europejskiego, w tym polskiego rolnictwa. W tej chwili KE powinna wziąć na siebie odpowiedzialność, także finansową, za gigantyczne straty które ponoszą rolnicy, szczególnie tutaj, w krajach przygranicznych.
W szczególnie trudnej sytuacji jest Polska, gdzie istnieje bardzo dużo firm handlowych, które korzystają z okazji i ogromnej różnicy cen na produkty rolne. Co więcej, Unia Europejska niestety nie wymaga od żywności importowanej takiego samego systemu produkcji, jaki obowiązuje w UE.
Dopuszcza towary produkowane w zupełnie innych systemach i nie posiada nad tym kontroli. Jeżeli produkt wchodzi na europejski rynek wytworzony dużo taniej. to musi to doprowadzić do załamania się ceny. Suma wszystkich tych różnic cenowych to są tak gigantyczne kwoty, o których politycy chyba nie mieli pojęcia, że skutki będą aż tak poważne. Dlatego rolnicy rozpoczęli protesty.
Zbyt wolno i zbyt dyplomatycznie swoje oceny sytuacji wypowiadają politycy, którzy będąc całe życie politykami, chyba nie czują tego, jaki ból przeżywają rolnicy, którzy produkują po zaniżonych cenach, a jednocześnie muszą spłacać kredyty.
To musi rodzić sprzeciw, bo rolnicy do tej pory byli przyzwyczajeni do względnej stabilizacji i tego, że byli w stanie spłacać kredyty. Dziś podstawa bytu rolników została całkowicie podważona przez nieodpowiedzialną moim zdaniem politykę Komisji Europejskiej.
Jak obecnie wygląda sytuacja na granicy? Czy dzięki tym wzmożonym kontrolom napływ żywności z Ukrainy spadł?
Sytuacja rozwija się w dobrym kierunku, bo pojawiają się propozycje wyznaczania limitów, kwot dostępu produktów importowanych do rynków Unii Europejskiej. To dobre rozwiązanie, ale powinno ono zostać opracowane tak, aby jeden rynek, na przykład polski, nie był zalany całą tą dozwoloną ilością, ale aby te kwoty były rozłożone proporcjonalnie na wszystkie kraje Unii Europejskiej. Wtedy na pewno protestować nie będzie ani strona ukraińska, ani rolnicy, bo proporcjonalnie rozłożone kwoty importowe nie destabilizowałyby tak bardzo rynku.
Czy jeśli nie uda się wypracować kompromisu w kwestii kwot importowych, to czy Pańskim zdaniem polski rząd powinien wprowadzić embargo także na inne niż zboże produkty z Ukrainy, w tym na drób?
Rolnicy nie chcieliby się wypowiadać zbytnio na tematy polityczne, ale niestety sprawa importu żywności z Ukrainy stała się to tematem politycznym. Wolelibyśmy, aby została ona rozwiązana w taki sposób, by zadowolić obie strony i by nie rozdmuchiwać tego niedobrego trendu zmierzającego do skłócenia Polski z Ukrainą.
Ukraina bardzo nerwowo reaguje na protesty polskich rolników. Ukraińscy urzędnicy nie wykluczają ograniczenia importu polskiej żywności jeśli granice będą dalej blokowane. Jak Pan ocenia te zapowiedzi?
Strona ukraińska musi zrozumieć pewne fakty. Struktura gospodarstw w Unii Europejskiej jest całkowicie różna od struktury gospodarstw ukraińskich. Przez dziesiątki lat Unia Europejska budowała system stabilności produkcji żywności bezpiecznej dla konsumenta. System ten opiera się na gospodarstwach rodzinnych, bowiem takie przeważają w Unii Europejskiej, co wynika z historii. Gospodarstwa rodzinne w UE są na ogół niewielkie w porównaniu do gospodarstw ukraińskich.
Ukraina musi zrozumieć, że system oparty na gospodarstwach rodzinnych w konfrontacji z systemem opartym na gospodarstwach wielkoobszarowych, z setkami tysięcy hektarów jednorodnych upraw, musi rodzić konflikt gospodarczy. W przypadku produkcji w gospodarstwach rodzinnych mówimy o całkiem innych kosztach. Takie gospodarstwa, które przeważają w Unii Europejskiej, produkują stosunkowo niewielkie ilości żywności w porównaniu z tym, co wytwarza się na Ukrainie. To zupełnie inne systemy.
Nie można żądać od Unii Europejskiej nieograniczonego dostępu do rynków unijnych, ponieważ ta wielkotowarowość zniszczy europejskie rolnictwo. A w Polsce jest wiele firm, które bardzo chętnie skorzystają z okazji, aby szybko się na tym wzbogacić. Zresztą w dłuższej perspektywie czasowej te firmy też poupadają, bo nie będą miały czym handlować.
Kiedy system zostanie już całkowicie zrujnowany, to te drobne firmy handlowe nie będą miały racji bytu. Cały handel przejmą wielkie korporacje, które będą miały kontrolę nad całym rynkiem rolnym. To bardzo niedobra perspektywa. Nie można tak prowadzić europejskiej polityki rolnej.
Unijne instytucje niestety w dużej części nie znają się na rolnictwie i podejmują złe decyzje, które będą kosztować fundusze UE ogromne pieniądze na rekompensaty dla rolników. Nie wystarczą drobne dopłaty, na przykład do paliwa, bo to o wiele zbyt mała rekompensata w porównaniu z tym, jakie gigantyczne straty spowodował zalew europejskich rynków towarami z Ukrainy.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski mówi o miliardowych stratach dla ukraińskiej gospodarki. Muszę więc powiedzieć panu prezydentowi, że łączna suma strat europejskich rolników kilkanaście razy przekracza ewentualne straty, o których mówił pan prezydent.
Mer Lwowa nazwał niedawno protestujących rolników „prorosyjskimi prowokatorami”. Jak odpowiedziałby Pan na takie argumenty?
Jako człowiek pokojowo nastawiony radziłbym panu merowi, żeby nie rozbudzał konfliktów między Polską a Ukrainą i nie budził „ukraińskich demonów”, czemu on jest w tej wypowiedzi bardzo bliski.
Chciałbym, aby zrozumiał to, że zderzenie dwóch systemów rolniczych, jednego opartego na gospodarstwach rodzinnych, a drugiego na gigantycznych gospodarstwach produkujących ogromne ilości żywności, musi doprowadzić do protestów. Według mnie władzom ukraińskim, zarówno tym państwowym, jak i tym samorządowym, brakuje wiedzy na ten temat.
Jest mi bardzo przykro, że w taki sposób mer Lwowa określa nas, rolników. My się w politykę nie chcemy bawić i mer jest w błędzie. Winna obecnej sytuacji jest wojna imperialna, co do której wiadomo, kto ją wywołał. Ta sytuacja może jednak zburzyć nasze stosunki dobrosąsiedzkie.
Jako Polska pierwsi wyciągnęliśmy rękę do wszystkich Ukraińców, którzy potrzebowali pomocy i nadal to czynimy. Niech więc pan mer waży słowa i nie rozbudza tych demonów konfliktu między Polską a Ukrainą.
Minister gospodarki Ukrainy groził wcześniej, że jeśli blokady na granicy będą utrzymane, to on się nie będzie dziwił ewentualnym aktom agresji wobec polskich ciężarówek z żywnością na Ukrainie albo masowym akcjom w sklepach przeciwko polskiej żywności. Czy obawia się pan takiego scenariusza?
Przestrzegałbym przed takimi wypowiedziami, bo zbyt wielką wartością jest przyjaźń pomiędzy dwoma naszymi narodami, żeby otwierać puszkę Pandory z demonami, które zniszczyłyby na dziesiątki lat nasze stosunki – nie tylko gospodarcze, ale przede wszystkim międzyludzkie. Niech więc ukraińscy politycy wezmą łyk zimnej wody i nie doprowadzają do takich tendencji, które trudno będzie odwrócić.
W ostatnim czasie pojawia się też temat możliwej dymisji komisarza do spraw rolnictwa Janusza Wojciechowskiego, której wydaje się chcieć zarówno rząd, jak i prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jakie jest pańskie zdanie na temat działań komisarza?
Według mnie zarzuty wobec pana komisarza Janusza Wojciechowskiego są całkowicie nietrafione i krzywdzące. Jego działania zmierzały i wciąż zmierzają do dostosowania polityki rolnej do struktury unijnego rolnictwa.
Komisarz robi wszystko, aby te rodzinne gospodarstwa, które przeważają w Unii Europejskiej, przetrwały, mogły dalej produkować i żywność i aby rolnicy mogli się z nich utrzymywać, nie zasilając rzeszy bezrobotnych. To działania, za które należy chwalić pana komisarza Wojciechowskiego.
Pan komisarz Wojciechowski jako jedyny przekonywał Komisję Europejską do tego, że polskim rolnikom należy się wsparcie i rekompensata strat związanych z pandemią czy później z wojną. Robienie z pana komisarza kozła ofiarnego jest absolutnie krzywdzące. Zrzuca się na niego odpowiedzialność za skutki przez niego absolutnie niezawinione, a wywołane przez wojnę.
Za obecną sytuację odpowiada absolutnie niewłaściwa decyzja Komisji Europejskiej jako całości, dopuszczająca z pominięciem oceny skutków regulacji wszystkie towary rolno-spożywcze z Ukrainy do nieograniczonego wpływu na rynki Unii Europejskiej. Była to przede wszystkim decyzja komisarza do spraw handlu Valdisa Dombrovskisa, ale tak naprawdę decyzja całej Komisji, włącznie z panią przewodniczącą Ursulą von der Leyen.
Skoro Komisja podpisała się pod taką decyzją, to powinna teraz ponieść za nią odpowiedzialność i będziemy się domagać rekompensaty ogromnych strat, jakie ponieśli, rolnicy, sadownicy, hodowcy, a nawet pszczelarze. Te rekompensaty muszą być na tyle wysokie, aby odpowiadały rzeczywistej utracie dochodu. Miejmy nadzieję na refleksję w tej sprawie po stronie Komisji.