Są dwa sposoby usunięcia skutków powodzi. Albo odsunięcie ludzi od rzeki, albo rzeki od ludzi - mówił w "Tak jest" były zastępca Komendanta Głównego Straży Pożarnej generał Ryszard Grosset. Zaznaczył przy tym, że pierwszego scenariusza nie da się z sukcesem zrealizować, ponieważ rzeki upominają się o swoje stare koryta. Ekspert pozytywnie oceniał działania władz i służb w sprawie klęski żywiołowej, która nawiedziła południe i zachód Polski.
Gościem piątkowego wydania programu "Tak jest" był były zastępca Komendanta Głównego Straży Pożarnej generał Ryszard Grosset, który podczas powodzi w 1997 roku był jednym z koordynatorów akcji pomocowo-ratunkowej.
Został zapytany, czy czas od chwili wydania prognoz do pierwszych podtopień i zalań to nie był czas przespany, tak jak w 1997 roku.
- Zdecydowanie nie, zresztą chyba widać to po skutkach. Oczywiście, tego rodzaju katastrofy o takiej skali muszą się kończyć jakimiś ludzkimi tragediami, bo tego się nie da uniknąć, ale proszę zauważyć, że one miały miejsce wyłącznie tam, gdzie zawiodły instalacje hydrotechniczne, czyli uległa zniszczeniu tama, bądź też doszło do przelania przez zaporę - mówił.
- Natomiast praktycznie wszędzie ta odpowiedź, na tyle skuteczna, na ile po prostu stać człowieka, razem z jego techniką i możliwościami, była przygotowana. Nawet tam, gdzie miały miejsce zdarzenia nieprzewidywalne wcześniej, czyli na przykład konieczność ewakuacji szpitala w Nysie, przeprowadzono to w taki sposób, że stan zdrowia żadnego z pacjentów nie uległ pogorszeniu - dodał Grosset.
Zalane centrum Kłodzka (14.09.2024)PAP/Maciej Kulczyński
Grosset: są dwa sposoby usunięcia skutków powodzi
Zapytany, co powiedzieć osobom dotkniętym przez powódź, że wszystko, co było do zrobienia, zostało rzeczywiście zrobione, gość TVN24 odparł, że "jest to szalenie trudne zadanie". - Ci ludzie też wiedzieli, byli uprzedzani, że być może dojdzie do konieczności ewakuacji. Ci ludzie też zdawali sobie sprawę z tego, gdzie mieszkają i gdzie stoją ich domy - mówił.
- Tak nawiasem mówiąc, myślę, że to jest znakomity moment do rozpoczęcia znacznie szerszej dyskusji, bo jeżeli jakiś dom po raz trzeci, czwarty czy piąty jest zatapiany przez kolejną powódź, to znaczy, że on po prostu nie powinien być budowany w tym miejscu. To znaczy, że tych ludzi trzeba przelokować. Niestety - zwracał uwagę Grosset.
Jak mówił, "są dwa sposoby usunięcia skutków powodzi". - Albo odsunięcie ludzi od rzeki, albo rzeki od ludzi. Rzeki od ludzi się nie da odsunąć. Były takie próby i w czasie wielkich powodzi z reguły rzeki upominały się o stare koryta. Wobec tego trzeba odsunąć ludzi od rzeki - dodał.
Decyzja o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej za późno? Grosset: na pewno nie
Ekspert był też pytany, czy nie za późno (w poniedziałek) została podjęta decyzja o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej na terenach dotkniętych powodzią.
- Nie, na pewno nie. To jest szalenie trudna decyzja, niosąca naprawdę wiele rozmaitych skutków, wobec tego wymagająca głębokich przemyśleń. I nie wolno takiej decyzji podejmować lekkomyślnie, Stąd też podejmuje się ją wtedy, kiedy istnieją ku temu absolutnie niezbywalne przesłanki, choćby takie jak konieczność egzekwowania poleceń o ewakuację. Tak było w tym przypadku - zwracał uwagę.
Decyzja o wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej za późno? Grosset: na pewno nieTVN24
- Mundurowym jest łatwiej, ale również tym osobom poszkodowanym jest też dużo łatwiej, bo łatwiej jest o odszkodowania czy o szczególne regulacje prawne, przyjazne tym poszkodowanym, więc z tego punktu widzenia oczywiście jest lepiej. Znacznie trudniej jest administracji funkcjonować w takim stanie i znacznie trudniej, zresztą widać tego skutki, jest przestawić się administracji cywilnej, samorządowej na reżimy i rygory stanu nadzwyczajnego - dodał Grosset.
Dodał, że wynika to "z różnicy algorytmów postępowania". One są zupełnie inne, jednak podporządkowane działaniom ratowniczym, podczas kiedy samorządowcy uczyli się zarządzania w warunkach podporządkowania prawom ekonomii czy prawom zasad współżycia społecznego - zaznaczył.
Autorka/Autor:pp/adso
TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Maciej Kulczyński