Rosyjscy okupanci zorganizowali "wycieczkê" z czerwonymi flagami po zniszczonym przez siebie Mariupolu. Zakoñczy³a siê ona wizyt± w Teatrze Dramatycznym, na który w marcu zrzucili bomby. Zginê³o wówczas, jak informowa³a AP, co najmniej 600 osób, a wielu ocala³ych twierdzi, ¿e liczba ta jest jeszcze wy¿sza.
Zobacz wideo Katastrofalna eksplozja rosyjskiego czołgu trafionego ukraińskim pociskiem przeciwpancernym Stugna
Informacje o "wycieczce" Rosjan przekazał doradca mera Mariupola Petro Andriuszczenko, który stwierdził, że "cynizm okupantów nie zna granic". "Po uprzątnięciu gruzów Teatru Dramatycznego i udostępnieniu placu najeźdźcy zorganizowali 'wiec ochotników' z czerwonymi flagami wokół miasta. Ostatnim punktem była wycieczka po Teatrze Dramatycznym" - poinformował, dodając, że była to "prawdziwa wycieczka po cmentarzysku". "Teraz widzimy, jak Teatr Dramatyczny wygląda od środka, jak zachowują się okupanci" - podkreślił.
Petro Andriuszczenko zaznaczył również, że nie można już karmić gołębi w pobliżu Teatru Dramatycznego. "One też wszystkie zniknęły" - zaznaczył.
Przypomnijmy, Teatr Dramatyczny służył mieszkañcom Mariupola za schron. Obok niego znajdował się wielki napis w języku rosyjskim "dzieci". Mimo tego w marcu rosyjscy żołnierze zbombardowali teatr. Wówczas w podziemiach budynku ukrywało się ok. tysiąc osób. Początkowo rada miasta podawała, że wskutek ataku zginęło co najmniej 300 osób. Jednak agencja Associated Press, która przeprowadziła własne śledztwo, podkreśla, że ofiar jest co najmniej 600. Liczbę ofiar zaktualizowano na podstawie rozmów z 23 ocalałymi z ataku, z ratownikami i osobami, które znają konstrukcję schronu. - To jeden wielki masowy grób - mówiła wówczas w rozmowie z dziennikarzami Oksana Siomina, której udało się przeżyć rosyjski nalot.
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Jak wygląda dziś Mariupol? "Nie mam nadziei na nic"
"Szkielety zwęglonych budynków pośród bujnej zieleni to pozostałości niegdyś tętniącego życiem ukraińskiego miasta portowego Mariupol" - podkreśla Agence France-Presse. - Nie ma pracy, jedzenia, wody - powiedziała 52-letnia mieszkanka, dodając, że zarówno jej dom, jak i życie zostały "zniszczone". Od początku marca w Mariupolu brakuje prądu. Kobieta podkreśliła również, że w czasie ataków rosyjskich musiała dzielić się z dziećmi i wnukiem "kęsami jedzenia", a "dzieci na oddziałach położniczych umierały z głodu". - Jaka będzie przyszłość? Nie mam nadziei na nic - stwierdziła.
Z kolei 55-letnia Elena, która kiedyś wykładała na uniwersytecie w Mariupolu, powiedziała, że chciałaby odzyskać swoje dawne życie. - Nic mi nie zostało - zaznaczyła w rozmowie z dziennikarzami AFP. Jak dodała, nawet ubrania, które nosi, podarowali jej "życzliwi ludzie". - Chciałabym mieszkać w swoim mieszkaniu, w spokoju, iść do pracy i rozmawiać z moimi dziećmi - podkreśliła.
41-letnia Oksana była kucharką w miejscowej restauracji, a teraz pracuje w zoo, karmiąc zwierzęta i dojąc krowy. - Restauracja, w której pracowałam, została zniszczona. Teraz oni są moimi klientami - powiedziała, niosąc miskę z jedzeniem szopom. Przyznała, że w mieście "brakuje wszystkiego". - Dostosowujemy się, przetrwamy - zapewniła.