Prof. Maksymowicz: 50 studentów na roku? Finalnie uczelnia i tak potrzebuje 200 dydaktyków

1 lat temu 41
W tym roku akademickim studia medyczne rozpoczyna rekordowa liczba studentów. Ministerstwo Zdrowia przekonuje, że takich działań wymaga rynek pracy, a za wzrostem liczby studentów idą również zmiany w standardach kształcenia. Środowisko medyków na proponowany kierunek patrzy z niepokojem, twierdząc, że dziś nie w liczbie medyków jest problem, ale w źle zorganizowanym systemie ochrony zdrowia i to od jego naprawy należy zacząć zmiany O tych dwóch perspektywach rozmawiamy z ekspertami zajmującymi się ochroną zdrowia. Tym razem swój punkt widzenia przedstawia prof. Wojciech Maksymowicz, kierownik Katedry i Kliniki Neurochirurgii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, były minister zdrowia  Zapraszamy do dyskusji

Prof. Maksymowicz: Diagnoza dotycząca skali braku kadr lekarskich jest błędna

Piotr Wróbel: Na kierunek lekarski w kraju w roku akademickim 2022/23 została przyjęta rekordowa liczba 10 tysięcy studentów. Czy powinniśmy otwierać na kolejnych uczelniach kierunek lekarski i nadal zwiększać limit przyjęć na I rok tych studiów?

Prof. Wojciech Maksymowicz: Wzrost liczby studentów przyjmowanych na I rok studiów kierunku lekarskiego w ciągu ostatnich 10 lat był już wystarczający, by odbudować braki kadr. Nie ma uzasadnienia dla otwierania kierunków lekarskich w kolejnych uczelniach. Najpierw trzeba postawić właściwą diagnozę dotyczącą braków kadr lekarskich, a ta diagnoza jest mylna.

Przekonanie o tym, że w Polsce statystycznie mamy tylko 2,4 lekarza na 1 tysiąc mieszkańców nie jest prawdziwe.

Potwierdzenie tego faktu uzyskałem zresztą z oficjalnego rządowego źródła, w bardzo rzetelnej odpowiedzi na moją poselską interpelację złożoną do ministra zdrowia w czerwcu 2021 r.

Według rejestru NIL, będącego rejestrem państwowym, do którego obligatoryjnie wpisywany jest każdy lekarz z prawem wykonywania zawodu, liczba lekarzy w Polsce oscyluje wokół średniej europejskiej. Według stanu z 30 grudnia 2020 r. wskaźnik liczby lekarzy na 1 tys. populacji wykonujących zawód wynosił 3,71‬ na tysiąc mieszkańców (dane z odpowiedzi na interpelację).

OECD i WHO, bazują na danych GUS, opartych na starych, nieprzystających do polskiej rzeczywistości formularzach sprawozdawczych, twierdząc, że wskaźnik „praktykujących” lekarzy w Polsce wynosi 2,4. Obecnie wielu lekarzy pracuje np. tylko w oparciu o umowy cywilno-prawne. Możliwe, że ich te statystki nie uwzględniają, co powoduje, że podawany jest wskaźnik statystyczny 2,4 lekarza na 1 tysiąc mieszkańców.

Ten wskaźnik to sztandarowy argument, który ma uzasadniać produkowanie absolwentów studiów lekarskich w kolejnych uczelniach, nawet w uczelniach zawodowych.

"Idziemy na rekord, nie myśląc o jakości nauczania"

Uczelnie kształcące na kierunku lekarskim istnieją w każdym województwie. Zdecydowanie nie akceptuje Pan pomysłu, by lekarzy kształciły jeszcze kolejne uczelnie, tym razem w mniejszych ośrodkach. Jaki jest główny argument na nie?

Otwarcie kierunku lekarskiego to dla mniejszych miast wielka nobilitacja i prestiż.

Masowe otwieranie kierunków lekarskich w uczelniach przypomina ambitne plany z powojennych pięciolatek. Idziemy na zadekretowany rządowo rekord, nie myśląc o jakości nauczania.

Jeżeli uznamy, że liczba studentów kierunku lekarskiego rzeczywiście nadal nie jest wystarczająca, to najprościej skierować pieniądze do uczelni prowadzących już kierunki lekarskie niż budować takie kształcenie od podstaw.

Panie Profesorze, ale podobne argumenty podnoszono 15 lat temu, kiedy tworzył Pan kierunek lekarski w Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, który jako pierwsza uczelnia niemedyczna w kraju rozpoczął kształcenie lekarzy.

Rzeczywiście przed 15 laty pokonaliśmy ogromne bariery, żeby uruchomić kierunek lekarski w Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Powstrzymywano nas, przekonywano, że to ryzykowne, bo istnieje obawa, że jakość nauczania w uczelni tworzącej od podstaw kierunek lekarski okaże się niewystarczająca.

Te obawy zweryfikowały wyniki Lekarskiego Egzaminu Końcowego uzyskane przez pierwszy rocznik absolwentów kierunku lekarskiego. Zdali najlepiej w kraju, wyprzedzając absolwentów akademickich uczelni medycznych. W kolejnych latach zdawali uzyskując miejsca w rankingu od 1 do 4.

Idąc za przykładem i korzystając z naszych doświadczeń kierunek lekarski otwierały kolejne uniwersytety niemedyczne, m.in. w Opolu, Rzeszowie, Kielcach, Zielonej Górze.

Pierwszy rocznik absolwentów Uniwersytetu Zielonogórskiego też okazał się najlepszy w kraju podczas Lekarskiego Egzaminu Końcowego. To właśnie potwierdza, że można tworzyć od podstaw kierunki lekarskie w uczelniach i uzyskiwać dobrą jakość kształcenia.

Mówimy o uczelniach z tradycjami uniwersyteckimi. Mam wrażenie, że władze niektórych uczelni, które aplikują o tworzenie kierunków lekarskich w małych ośrodkach, nie do końca biorą pod uwagę jak odpowiedzialnie należy podchodzić do wymagań dotyczących standardów kształcenia.

Gdy byłem sekretarzem stanu wizytowałem uczelnie, które rozważały otwarcie kierunku lekarskiego. W niektórych z nich, gdy rzeczowo podchodziliśmy do analizy możliwości okazywało się, że np. nie podołają budowie rozległego zaplecza dydaktycznego i wymaganiom kadrowym.

"Optymalne są grupy 4-5 osobowe studentów z nauczającym asystentem"

Jakie największe problemy stoją na drodze do zapewnienia odpowiedniej jakości nauczania na nowo otwieranym kierunku lekarskim?

Bardzo istotne dla zachowania standardów kształcenia jest posiadanie odpowiednich kadr nauczycieli akademickich

A te kadry bardzo trudno pozyskać. Uczelnie nie mają możliwości zaproponowania atrakcyjnych stawek wynagrodzenia dla pracowników dydaktycznych. Trudno zatem o lekarzy dydaktyków, gdyż wolą za wyższe stawki pracować w szpitalach, z pacjentami. Poza tym dyrektorzy szpitali niechętnie patrzą na lekarzy, którzy zamiast przyjmować pacjentów, zajmują się studentami.

Szpitale zarabiają pieniądze na kontraktach, nie na dydaktyce. Szpital nie otrzymuje dodatku za prowadzenie dydaktyki, są jedynie środki na zapewnienie materiałów potrzebnych dodatkowo do prowadzenia zajęć klinicznych ze studentami w oddziałach.

Dla zapewnienia jakości zajęć klinicznych optymalne są grupy 4-5 osobowe studentów przy jednym chorym, z nauczającym asystentem. Takie wymagania, pozwalające utrzymać wymaganą jakość kształcenia oczywiście rodzą duże koszty. Jeśli grupy są większe, m.in. ze względu na braki kadrowe czy w celu ograniczenia kosztów, to jest to odchodzenie od dobrej praktyki nauczania.

Nowe kierunki lekarskie powstają teraz głównie w mniejszych miastach. Liczba pracowników z tytułami naukowymi w szpitalu wojewódzkim (w miastach które utraciły status wojewódzkich), który miałby stać się szpitalem klinicznym, zwykle absolutnie nie wystarcza, żeby myśleć o otworzeniu kierunku lekarskiego, który wymaga przecież, według standardów zatrudnienia dziesiątek doktorów habilitowanych i setek doktorów, żeby wypełnić wszystkie wymogi.

Kiedy jeszcze w 2006 roku opracowywałem studium wymagań dla powstania kierunku lekarskiego w Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, wyliczyłem, że potrzebujemy 30 zakładów i klinik, ale to już absolutne minimum.

Można otwierać kierunek lekarski przyjmując choćby 50 studentów z rocznika. Ale nawet przy takiej liczbie studentów trafiających co roku na kierunek musi pracować finalnie ok. 200 nauczycieli akademickich, jeśli mamy zachować wymogi dotyczące standardów kształcenia. 

Sądzę, że w uczelniach próbujących otwierać kierunku lekarskie nie ma pełnej orientacji co do wymagań kadrowych. Brakuje lekarzy zabiegowych specjalizacji w szpitalach, więc tym bardziej będzie trudno o nich na uczelniach w mniejszych ośrodkach.

Poza tym wiele uczelni nie ma zaplecza dydaktycznego do kształcenia przedklinicznego, które jest prowadzone na pierwszych trzech latach studiów lekarskich.

"Powinno rozstrzygać kryterium naukowości, zaplecza badawczego i kadr"

Jak przekonywał minister zdrowia Adam Niedzielski, wymogów kształcenia pilnuje Polska Komisja Akredytacyjna, nie ma więc obawy, że medycyna na kierunkach lekarskich będzie nauczana niezgodnie ze standardami.

Wkrótce po objęciu stanowiska sekretarza stanu w ministerstwie nauki i szkolnictwa wyższego wizytowałem trzykrotnie uczelnię w Radomiu, która uzyskała negatywną ocenę kierunku lekarskiego od PKA. Po dwóch negatywnych opiniach Polskiej Komisji Akredytacyjnej, będąc odpowiedzialnym wiceministrem nauki i szkolnictwa wyższego, jedyne co mogłem zrobić, to wstrzymać rekrutację. Wykłady anatomii były tam prowadzone w sposób, który absolutnie nie zapewniał właściwego poziomu kształcenia. Przygotowywaliśmy się nawet do rozmieszczenia studentów w innych uczelniach.

Oczywiście PKA sprawdza jak uczelnie prowadzą zajęcia na kierunku lekarskim. Tamta sytuacja uczy natomiast, iż nie powinno dochodzić do otwierania kierunków według deklaracji władz uczelni, bez weryfikacji na miejscu przed rozpoczęciem rekrutacji. Za otwieraniem kierunków niejednokrotnie stoją regionalne ambicje polityków.

Na jakich uczelniach te regionalne ambicje Pana zdaniem powinny się kończyć?

Tu powinno rozstrzygać kryterium naukowości, zaplecza badawczego i kadr. W pierwszej ustawie ministra Gowina o szkolnictwie wyższym znajdował się zapis w myśl, którego prowadzenie kierunku lekarskiego było możliwe w uczelni co najmniej z kategorią B+ w zakresie dyscypliny „nauki medyczne”, a do czasu nowej ewaluacji posiadanie uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora w dziedzinie nauk medycznych lub nauk o zdrowiu.

Takie studia mogły prowadzić tylko uczelnie akademickie. Teraz dopuszcza się też uczelnie jedynie o profilu zawodowym, a medycyna bez działalności naukowej nie powinna być nauczana. Wystarczy, że uczelnia, w tym zawodowa, ma kategorię C i prowadzi inny kierunek związany z medycyną, np. fizjoterapię. To rozwiązanie, to deprecjacja kierunku lekarskiego, brak akademickości i nadzoru.

Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.

Dowiedz się więcej na temat:

Czytaj więcej