Edyta Kowalczyk: W kadrze, którą powołał pan na ten sezon nie ma kilku dotychczasowych liderów reprezentacji Polski. Kto z odrzuconych był najbardziej rozczarowany i zaskoczony?
Nikola Grbić (trener reprezentacji Polski siatkarzy): Z pewnością Fabian Drzyzga. Dlatego rozmawialiśmy dwa razy. Najpierw, gdy zadzwoniłem ogłosić mu swoją decyzję i kolejnego dnia, kiedy sam poprosił mnie o rozmowę. Wobec każdego byłem szczery, mówiłem otwarcie i bez ogródek. Mam nadzieję, że wszyscy docenili tę szczerość, nawet jeśli nie musieli zgadzać się z moją decyzją. Żadna z tych rozmów nie była niemiła. Część zawodników sama zdecydowała o zakończeniu reprezentacyjnej kariery, innym zostawiłem wybór, a pozostałym dałem do zrozumienia, że chcę spróbować innych graczy. Rozumiem, że dla każdego z graczy, których zabrakło na liście, reprezentowanie kraju wiąże się z wielką dumą. To nie ulega wątpliwości, ale ja muszę działać z myślą o przyszłości, czyli igrzyskach w Paryżu.
Pojawiły się głosy, że tym ruchem rozbił pan tzw. „grupę kubiakową”. A może to była naturalna kolej rzeczy, by większość starszych zawodników przed igrzyskami w Paryżu ustąpiła miejsca młodszym?
Brałem pod uwagę wiele kwestii. Paryż jest najważniejszy i zaczynamy cały proces z myślą, by jak najlepiej przygotować zespół do igrzysk. Wiem, jak trudno jest dokonać wyboru zawodników na docelową imprezę, ale przedtem musi odbyć się pewien proces, który pozwoli mi poznać wszystkich jak najlepiej. Podam przykład dwójki środkowych – Mateusza Poręby i Karola Urbanowicza. W minionym sezonie poczynili niebywały postęp i są zawodnikami na zupełnie innym poziomie niż byli w czasie gdy sam pracowałem w PlusLidze. Młodzi zawodnicy dodadzą grupie nowej energii, motywacji i entuzjazmu. Choć wiem, że w dalszej perspektywie nie każdy będzie zadowolony z moich wyborów czy tego, ile czasu spędza na boisku. A gdy przyjdą niepowodzenia, będę jedynym, na którym spocznie odpowiedzialność. Liczę się z tym.
Rolę kapitana powierzył pan najbardziej doświadczonemu i utytułowanemu zawodnikowi w gronie powołanych, czyli Bartoszowi Kurkowi. Tę decyzję poprzedziły konsultacje ze środowiskiem?
Oczywiście. Rozmawiałem chociażby z prezesem PZPS Sebastianem Świderskim. Nie lubię jednoosobowo mówić: „ty będziesz numerem jeden i liderem”. Wybór Bartka był jednak oczywisty. Najważniejsze, żeby w sezonie Kurek był zdrowy, bo on już prezentuje naprawdę wysoki poziom.
Zobacz także: Krok od rewolucji. Chaos i wielka afera w Pekinie zmusza ich do zmian. To może być kluczowa decyzja!Co pan czuł wchodząc na pierwszy trening reprezentacji?
Entuzjazm. Nawet jeśli na początku wykonywaliśmy dość nudne ćwiczenia, to każdy zawodnik robił to z maksymalnym zaangażowaniem i czuło się dużą chęć pracy. Mam nadzieję, że to potrwa jak najdłużej.
Nie rozpoczęliście sezonu w takim składzie, jaki pan powołał. Norbert Huber zerwał ścięgno Achillesa i nie zobaczymy go w kadrze. Pod dużym znakiem zapytania stoi występ w mistrzostwach świata Wilfredo Leona, który poddał się operacji i nie zagra w Lidze Narodów. Jak bardzo te kłopoty zdrowotne pokrzyżowały plany?
Powiedziałem chłopakom, że musimy się zaadaptować do sytuacji. Wygrywasz tym, co masz tu i teraz, a nie tym, co mógłbyś mieć. Z Huberem i Leonem bylibyśmy silniejsi mielibyśmy więcej możliwości rotacji i jakości także podczas treningów. Jednocześnie myślę, że dla każdego z nas to jest lekcja, że ktokolwiek wchodzi na boisko może dobrze grać i wygrać. Chciałbym, żeby taka mentalność towarzyszyła każdemu z nas.
Huber doznał kontuzji miesiąc przed startem Ligi Narodów, ale już po upływie terminu zgłaszania kadr na te rozgrywki. Dlatego nie było możliwości dokonania transferu medycznego. FIVB powinna zmienić ten przepis i umożliwić zmiany na wypadek sytuacji losowych?
Oczywiście, że tak! I nie mówię tak dlatego, że teraz ten problem dotyczy polskiej kadry. Przecież nie chodzi o to, że ktoś wrócił pijany do hotelu o 3 nad ranem, za co zostaje wyrzucony z kadry i na tej podstawie chcę dokonać zmiany. Mowa o kontuzji, na którą mamy dokumentację medyczną, potwierdzającą, że zawodnik nie jest zdolny to gry. Po drugie, urazu doznał długo przed przyjazdem na zgrupowanie i startem Ligi Narodów, a nie w jej trakcie. Kwestia dżokera medycznego to nie jedyna, którą uważam za sporną.
Polecamy: Szczęśliwa siódemka. Piękna droga Igi Świątek do tytułu w Paryżu. Tak radziła sobie z turbulencjamiCo jeszcze?
Limit czasowy 15 sekund na wykonanie serwisu. Próbowaliśmy tego podczas finału Pucharu Włoch i nie sprawdziło się najlepiej. Uważam, że optymalny czas to 20 sekund i tak też zasugerowałem światowej federacji. Inaczej zagrywającym zawodnikom będzie towarzyszył niepotrzebny pośpiech, zabraknie czasu na odpowiednią koncentrację, a przecież zagrywka to dziś kluczowy element gry. Jeśli tak ważną broń odbierze się którejś z drużyn, może się to dla niej okazać mocno frustrujące. Ale cóż, FIVB działa jak chce. Ich doradcami są ludzie od telewizji, którzy nie mają z siatkówką nic wspólnego, więc patrzą tylko na kwestie związane z transmisją. Jako środowisko nie jesteśmy pytani o zdanie, a informowanie nas o zmianach sprowadza się do stawiania nas przed faktem dokonanym. Takie podejście to szaleństwo. Później każe się grać zawodnikom jeden turniej po drugim tak jak trzy lata temu, gdy dwa dni po zakończeniu mistrzostw Europy w Paryżu, w Japonii startował Puchar Świata. Bardzo chciałbym przemówić do rozsądku tym ludziom, by dali trochę odpoczynku zawodnikom.
Na to samo zwracali uwagę Aleksander Śliwka czy Norbert Huber tuż po zdobyciu mistrzostwa Polski. Przyznali, że kontuzje kluczowych graczy w play-off były efektem przeładowanych kalendarzy rozgrywek. Zgadza się pan z tym?
Dla mnie to wygląda tak, jakby osoby decyzyjne z FIVB, CEV czy krajowych federacji w ogóle ze sobą nie rozmawiały. Najpierw sponsorzy chcą, żeby ligi trwały jak najdłużej, chwilę po nich rusza Liga Narodów, później imprezy mistrzowskie, a do tego FIVB chce, by mundial odbywał się co roku. Ktoś powie: „zawodnicy zarabiają tyle pieniędzy, więc niech grają”. Nie! Oni muszą mieć kilka tygodni, żeby naładować baterie po lidze. Na razie nasze chęci jakiejkolwiek zmiany są jak walka Dawida z Goliatem.
Skoro mowa o zdrowiu zawodników, to wróćmy do Leona. Z tego, co wiem dał mu pan wolną rękę w kwestii podjęcia decyzji o operacji kolana.
Nie mogłem w żaden sposób na niego naciskać. Miałem podobną sytuację w 2019 r. przed kwalifikacjami olimpijskimi, gdy prowadziłem reprezentację Serbii. Środkowy Marko Podraščanin miał problemy ze ścięgnem Achillesa i zdecydował się na zabieg zaraz po sezonie ligowym. Rozmawiałem z nim wcześniej i przyznałem, że bardzo by nam się przydał w kwalifikacjach, lecz on uznał, że codzienne treningi i skoki, będą zbyt dużym obciążeniem dla chorej nogi. Oczywiście nie twierdzę, że nieobecność Podraščanina spowodowała brak kwalifikacji do Tokio. Chodzi o to, że w takiej sytuacji najlepiej pozostawić decyzję zawodnikowi. Dlatego nie mogłem powiedzieć do Wilfredo: „Słuchaj, zbliżają się mistrzostwa świata. Zaciśnij zęby, jakoś wytrzymasz, a operację zrobisz kiedy indziej”. On musi zrobić porządek z kolanem, by móc ruszyć dalej. A co gdyby się okazało, że jedzie z nami na mundial, ale w trakcie turnieju kontuzja eliminuje go z gry?
Polecamy: Energia rozpiera ją tak, że aż zaczęła… sprzątać. Świątek wróciła do kraju i zdradza plany na najbliższy czasZ kontuzjowanym Leonem w składzie nie udało się prowadzonej przez pana Perugii wygrać ani ligi włoskiej ani Ligi Mistrzów. Prezes klubu Gino Sirci jest pewnie podwójnie niezadowolony – nie dość, że nie ma sukcesów, to jeszcze pracuje pan na dwa etaty w klubie i w kadrze jak Vital Heynen, czyli pana poprzednik w obu tych miejscach. Jak wygląda teraz pana sytuacja w Perugii?
Teraz najważniejsza jest kadra i na niej chcę się skupić. Za kilka dni będzie coś wiadomo w sprawie klubu. A lista niezadowolonych? Może być na niej też Modena czy Trento. We Włoszech trzeba wygrywać wszystko, bo nie jest tak, że wystarczą komuś jedno czy dwa trofea. Nikogo nie obchodzi ilu mistrzów świata czy olimpijskich masz w składzie, bo każdy klub wiele wkłada w budowę jak najsilniejszej drużyny. I co z tego, że później przez błąd sędziego czy jeden głupi challenge możesz stracić całoroczną pracę? Nikogo to nie obchodzi, a ja nie zamierzam zmieniać ludzkich charakterów.
Z perspektywy czasu nie żałuje pan odejścia z ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle? Kiedy rozmawialiśmy o tym tuż po finale Ligi Mistrzów w Lublanie odpowiedział pan powiedzeniem, że po wojnie każdy jest generałem.
I pewnie, gdybym miał ze sobą kryształową kulę, pomagającą przewidywać przyszłość, byłbym milionerem. Odejście z ZAKS-y było dla mnie niezwykle trudną decyzją. Zanim ją podjąłem, bardzo długo rozmyślałem, odbyłem wiele rozmów z żoną. Świadomie zrobiłem to ze względu na rodzinę, synów. Niełatwo oglądało mi się finał Ligi Mistrzów w Lublanie, ale jestem ogromnie szczęśliwy, że ZAKSA znów napisała tak wspaniałą historię.
Rok temu pewnie nie spodziewał się pan, że będzie ten finał oglądał już jako selekcjoner reprezentacji Polski?
Kiedy wiesz, że jakiś klub nie ma trenera, a ty jesteś dostępny na rynku, myślisz: „może bym spróbował?”. W przypadku objęcia kadry ta droga do uzyskania pracy jest nieco dłuższa. I też nie było tak, że od razu pomyślałem o pracy z Polakami, a ta myśl spędzała mi sen z powiek. Pojawiła się, gdy przeczytałem, że niezależnie od wyniku w ubiegłorocznych mistrzostwach Europy, kontrakt z Vitalem Heynenem nie zostanie przedłużony. Choć i tak nie wszystko było przesądzone, bo rywal Sebastiana Świderskiego w wyborach na prezesa PZPS, był zwolennikiem zatrudnienia Polaka do prowadzenia polskiej kadry.
***
Roberto, Pedro i Diego w rozmowie o Robercie Lewandowskim. Jaki jest? Kiedyś bardziej zamknięty w sobie, teraz skończył ze skromnością. Kiedy się wzrusza? Jakiej muzyki słucha? Kto zastępował mu ojca? Czego nauczył się od Ani? Dowiemy się też, w jakim samochodzie czuł się jak król życia i dlaczego z rozrzewnieniem wspomina pewien serek... Panowie rozmawiali również o przyczynach odejścia z Bayernu Monachium, planach na przyszłość i tym, czy ambicja Lewego przeszkadza innym. Był też test ze znajomości Hiszpanii i nauczyliśmy się, jak po hiszpańsku zapytać o drogę do szatni. Kto wie, może się przyda. To Robert Lewandowski, jakiego jeszcze nie słyszeliście.