II kwartał tego roku to pierwszy kwartał stagflacji - Interia Biznes

2 lat temu 57

Rzadko zdarza się, żeby wszystkie dane o gospodarce, które ogłasza GUS, pokazywały tak jednoznacznie i bez najmniejszych wątpliwości tylko jeden kierunek. Dwa upalne lipcowe dni przyniosły dane o produkcji przemysłowej i jej cenach, o budownictwie, sprzedaży detalicznej oraz wynagrodzeniach, które uzupełniają się i składają na jeden, spójny obraz.

Wieje od niego mrozem. Gospodarka zaczęła już słabnąć i prawdopodobnie we właśnie minionym kwartale skurczyła się w stosunku do poprzedniego. A co więcej - to zaledwie pierwszy i bardzo łagodny okres całkiem nowego trendu.

- Czarny czerwiec w polskiej gospodarce - podsumowali dane GUS analitycy państwowego banku Pekao.

Równocześnie zdarzenia dzieją się szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał. Przypomnijmy, że do tej pory konsensus prognoz analityków przewidywał "techniczną" recesję w drugiej połowie tego lub na początku przyszłego roku. Ogłoszona kilka dni temu projekcja NBP utrzymywała, że gospodarka najmocniej osłabnie w pierwszym kwartale 2023 roku, choć wzrost uchowa się powyżej zera.

Czerwcowe dane mówią, że dynamika sytuacji gospodarczej wyprzedziła prognozy o pół roku, a nawet o trzy kwartały. Dane pokazują na razie jeszcze "miękkie", a nie bolesne lądowanie. A jednocześnie wypełniają stagflacyjny scenariusz w taki sposób, w jaki nie napisałby go autor żadnego ekonomicznego podręcznika. 

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Przyjrzyjmy się zatem czerwcowym danym. Produkcja przemysłowa spadła w porównaniu z majem o 0,3 proc. Jeśli natomiast wyeliminować czynniki sezonowe (chodzi o liczbę dni roboczych) w porównaniu z majem spadek wyniósł 0,9 proc. Był to już trzeci miesiąc z rzędu spadku produkcji przemysłowej w porównaniu z miesiącem poprzednim. Analitycy banku Pekao obliczyli, że w całym drugim kwartale produkcja była o 1,7 proc. niższa niż w kwartale poprzednim.

Największą zagadką w polskiej gospodarce są zapasy. Od tego, ile ich zmagazynują przedsiębiorstwa, zależeć będzie ostateczny kwartalny wynik PKB. W pierwszym kwartale gospodarka wzrosła o 8,6 proc., ale wkład zapasów w ten wynik wyniósł 7,7 punktu proc. Gdyby nie kilkadziesiąt miliardów złotych wydanych przez firmy na zapasy, PKB wzrósłby ledwo-ledwo i już w pierwszym kwartale widzielibyśmy gospodarkę bliską stagflacji.

Co z zapasami stało się w drugim kwartale? Tego nie wiemy i zobaczymy to dopiero w finalnych danych GUS. Ale analitycy przewidują, że dołożenie zapasów do góry powstałej w poprzednich kwartałach jest już bardzo mało prawdopodobne. Dlatego zamiast pompować wzrost PKB mogą - przynajmniej w ujęciu kwartał do kwartału - zadziałać w przeciwną stronę.   

O inwestycjach w drugim kwartale na razie też niewiele wiemy. W ich przypadku także trzeba czekać na ostateczne dane GUS. Ale wzrost stóp procentowych, spadek dostępności kredytu i spadek wolumenu kredytów inwestycyjnych w portfelach banków nie zapowiadają ich dodatniego wkładu w PKB.

Co więcej - z danych o produkcji budowlano-montażowej można wyczytać niepokojące dane dotyczące inwestycji publicznych. Bowiem czerwcowe dane o budownictwie były słabsze od oczekiwań rynkowych. Po wyeliminowaniu czynników sezonowych produkcja budowlano-montażowa spadła w czerwcu o 3,5 proc. w porównaniu z majem. Wyraźnie słabszy był wzrost budowy obiektów inżynierii lądowej i wodnej, nastąpił także spadek robót budowlanych specjalistycznych.

To właśnie bardzo niepokojący sygnał, że inwestycje publiczne wcale nie idą pełną parą, pomimo możliwości wykorzystania funduszy z poprzedniej perspektywy budżetowej Unii. Zaskakująco dobrze wyglądała natomiast budowa budynków. Znaczy to, że deweloperzy oddają mieszkania, pomimo wyraźnego spadku popytu na tym rynku.

Eksport przestał napędzać polską gospodarkę już w zeszłym roku, a w tym - pod wpływem wzrostu cen surowców i paliw - pogłębia się nasz deficyt w obrotach handlowych z zagranicą. Według danych z dokumentów celnych po czterech miesiącach tego roku deficyt w handlu wyniósł 9,9 mld euro. Z kolei dane płatnicze pokazują, że w samym maju było to 1,2 mld euro. Ale dodatkowo w polski eksport uderzy także pogorszenie się koniunktury u głównych naszych partnerów handlowych. Widać to już po spadku zamówień zagranicznych.   

Przez siedem ostatnich lat konsumpcja była w zasadzie jedynym stabilnie ciągnącym motorem wzrostu polskiej gospodarki, gdyż zasilana była licznymi transferami pieniędzy publicznych. Doprowadziło to do niezrównoważonego i inflacyjnego wzrostu. Teraz jednak silnik konsumpcji także słabnie, gdyż rozpętana inflacja pochłania coraz większe dochody gospodarstw domowych, ograniczających wydatki do najpilniejszych potrzeb.

Widać to dokładnie po ostatnich danych o sprzedaży detalicznej. W porównaniu z majem w czerwcu sprzedaż spadła o 1,4 proc. (a biorąc pod uwagę czynniki sezonowe - aż o 2,8 proc.) Rosła jedynie sprzedaż artykułów zaspokajających najpilniejsze potrzeby (żywność, napoje, leki, kosmetyki). Te kategorie wraz ze wzrostem sprzedaży odzieży obrazują prawdopodobnie dodatkowy popyt, jaki do polskiej gospodarki wnieśli uchodźcy z Ukrainy.

Mocno spadła natomiast sprzedaż wszystkich artykułów nie zaspokajających pilnych potrzeb - samochodów, paliw, mebli, RTV i AGD, dóbr trwałego użytku  i - rzecz jasna - książek. Choć na podstawie danych o sprzedaży detalicznej trudno wyrokować, czy i jak ujemny będzie wkład konsumpcji w PKB w drugim kwartale, wyraźnie widać, że silnik ten się zaciera.      

Z czerwcowych danych płynie jedna dobra - z punktu widzenia powrotu zdestabilizowanej polskiej gospodarki do makroekonomicznej równowagi - widomość. Dla konsumentów jest ona jednak zła. W czerwcu nastąpił spadek płac realnych w przedsiębiorstwach, odnotowany już drugi miesiąc z rzędu. Spadek płac realnych będzie ograniczać konsumpcję i może oznaczać, że inflacja zacznie tracić impet. Za wcześnie jednak, by przesądzać o ustąpieniu spirali cenowo-płacowej.

Na pewno pracodawcy, widząc spadek popytu w kraju i za granicą, będą mniej skłonni do podwyżek. Sytuacja nie jest jednak wcale oczywista i trend spadku realnych płac wcale nie musi przebiegać bez zakłóceń. Pracownicy mogą wyciągnąć z szaf zakurzone strajkowe pistolety. Zrobili to już zresztą górnicy z PGG i rząd w popłochu przyniósł im podwyżki.

Wysoka dwucyfrowa inflacja, której końca nie widać wraz z silnym (choć na razie jeszcze "miękkim") osłabieniem gospodarki, a nawet jej stopniowym kurczeniem się, oznacza, że mamy już stagflację. Pytanie brzmi, czy w kolejnych kwartałach recesja będzie się pogłębiać.

Na to pytanie odpowiedzi nie znamy, ale możemy przyjrzeć się bilansowi ryzyk. Są ona dla polskiej gospodarki bardzo niekorzystne. Pierwszym jest pogorszenie się koniunktury na świecie, być może nawet globalna recesja. Tym razem zaskakujące jest jednak to, że polska gospodarka wyprzedza recesyjne trendy.

Konkurencyjność polskiej gospodarki podważył dodatkowo wieloletni, znacznie silniejszy wzrost płac od wzrostu wydajności pracy (dane te pieczołowicie zebrali i przedstawili w ostatniej projekcji analitycy NBP). Nie będzie łatwo przywrócić równowagę i będzie to proces dla pracowników i przedsiębiorstw bardzo bolesny.

Do utraty konkurencyjności dołożył się równocześnie wieloletni brak inwestycji, zwłaszcza w automatyzację. Zużycie (drogiej) energii na jednostkę PKB jest w polskiej gospodarce jednym z najwyższych w Unii, a dodajmy, że ta energia pozostawia za sobą potężny węglowy ślad. Sektor energetyczny został zmonopolizowany i zamiast gospodarce służyć, będzie wypijał z niej soki.

Dostępne teraz dane nie pozwalają sądzić, że czekają nas całe kwartały (więcej niż cztery) czy może lata stagflacji. Ale to scenariusz, który nieoczekiwanie szybko stał się wysoce prawdopodobny.

Jacek Ramotowski

Czytaj więcej
Radio Game On-line