Cały proces zmiany unijnych traktatów jest niezwykle skomplikowany i trudny, co jest fatalną wiadomością dla Unii i państw członkowskich – mówi nam b. premier, europoseł S&D Włodzimierz Cimoszewicz, przekonując jednocześnie, że to „najwyższy czas” na debatę w tej sprawie.
Były premier Włodzimierz Cimoszewicz był jednym z dziewięciu polskich europosłów, którzy na forum Parlamentu Europejskiego zagłosowali za raportem obejmującym m.in. likwidację prawa weta w Radzie Unii Europejskiej oraz zwiększenie kompetencji Brukseli w kilkudziesięciu obszarach.
Propozycja budzi ostry sprzeciw europosłów Prawa i Sprawiedliwości, którzy przestrzegali m.in. przed „likwidacją państw narodowych” oraz perspektywą bycia „niemieckim landem”. Ostatecznie przeciwko zmianom zagłosowali również europosłowie PO i PSL, a szefujący tej pierwszej partii Donald Tusk przed głosowaniem stwierdził, że o ile Europa „wymaga naprawy w wielu miejscach”, o tyle „najgłupszą metodą będzie brnięcie w ten bardzo naiwny entuzjazm integracyjny”.
– Byłem bardzo zaskoczony tymi słowami – powiedział w rozmowie z EURACTIV Polska Cimoszewicz, wskazując, że choć po pięciu latach szefowania Radzie Europejskiej Tusk musi posiadać głęboką wiedzę na temat funkcjonowania Unii, nie przekonują go argumenty, których użył. – Niemerytoryczne, nierzeczywiste i w gruncie rzeczy obraźliwe dla ludzi, którzy – przekonani, że działają na rzecz dobrej przyszłości Unii – nie podzielają jego poglądu – wskazał.
Byłemu premierowi trudno również wyjaśnić, dlaczego europosłowie PO ostatecznie zagłosowali przeciwko zmianom. Jak wskazał, mimo tego, że opozycja uzyskała w wyborach „nieprawdopodobnie silny mandat”, ma wrażenie, że wciąż niektórzy jej politycy obawiają się krytyki ze strony PiS i nie chcą stanąć do walki na argumenty.
Unia zakorzeniona w przeszłości
Dla Cimoszewicza raport zawierający łącznie ponad 200 poprawek nie jest propozycją, którą należy przyjąć 1:1, ale początkiem dyskusji na temat tego, jak powinna wyglądać Unia. – Wiem z doświadczeń różnych organizacji międzynarodowych, że jeśli nie są zdolne do adaptowania się do nowej rzeczywistość międzynarodowej, to tracą z nią kontakt – i zdolność skutecznego funkcjonowania – mówi.
Jego zdaniem właśnie w takiej sytuacji jest Unia Europejska, stojąca przed perspektywą kolejnego rozszerzenia, a w ostatnich latach walcząca m.in. z pandemią. – Trzeba sobie uświadomić, że dzisiejszy Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, zwany Traktatem Lizbońskim, obowiązujący od 15 lat, tkwi korzeniami w Konstytucji dla Europy, która została opracowana 20 lat temu przez Konwent Europejski. Czyli źródłem dzisiejszych regulacji jest to, co uznano za pasujące do rzeczywistości 20 lat temu – wskazuje.
Suwerenność to mit?
Jednym z głównych argumentów przeciwników zmian jest wizja utraty suwerenności. Chodzi przede wszystkim o zwiększenie liczby dziedzin, w których Bruksela miałaby mieć kompetencje dzielone razem z państwami członkowskimi, oraz przekazanie jej wyłącznych kompetencji w sprawach związanych z środowiskiem i bioróżnorodnością oraz negocjacjach dotyczących globalnego ocieplenia.
– To są problemy przekraczające granice państw, w związku z czym trzeba działać wspólnie – przekonuje Cimoszewicz. Jako przykład potencjalnych kompetencji dzielonych podaje natomiast zdrowie, oceniając, że „trzeba być człowiekiem bezmyślnym”, żeby po doświadczeniu pandemii nie rozumieć konieczności zwiększenia decyzyjności Unii w tym zakresie.
Zarzuty dotyczące utraty suwerenności były premier ocenia natomiast jako „bałamutne”. – W historii świata był jeden taki symboliczny moment, kiedy można było mówić o pełnej suwerenności państw – 1648 r., pokój westfalski. (…) Potem była ograniczana. Dzisiaj nie ma państw o pełnej suwerenności, dlatego że wszystkie państwa wchodzą w interakcje z innymi, podpisują umowy międzynarodowe, w których się do czegoś zobowiązują, są częścią organizacji międzynarodowych, gdzie nie tylko zyskują uprawnienia, ale również nakładane są na nie obowiązki – wymienia.
„Jestem za Unią wielu prędkości”
Skuteczność Unii, która na razie nie ma szans na geopolityczne konkurowanie z największymi mocarstwami, według byłego premiera zależy od jej elastyczności, w tym tej organizacyjnej. „Zdecydowanie szerzej powinno zostać wykorzystywane uprawnienie do tzw. zacieśnionej współpracy”, ocenił, nawiązując tym samym do koncepcji Unii wielu prędkości przedstawianej w głośnym francusko-niemieckim raporcie.
– Kiedyś baliśmy się Unii dwóch prędkości, bo byliśmy skazani na drugą prędkość, byliśmy nowicjuszem – mówi, dodając, że również on sam protestował przeciwko takiemu systemowi. „W tej chwili powinna to być Unia wielu prędkości – oczywiście z zachowaniem możliwości węższej formy współpracy”, wskazuje.
„Jakościowej różnicy” dla Cimoszewicza nie stanowi również odejście od zasady jednomyślności w ostatnich dziedzinach, w których ta jeszcze obowiązuje. Jak podkreśla, już teraz większością kwalifikowaną rozstrzyganych w Radzie jest ok. 70 proc. spraw, a w praktyce – nawet więcej. Jego zdaniem niedopuszczalna jest sytuacja, w której część decyzji, w tym te „krytycznie ważne dla Polski”, blokowane są przez jedno państwo.
Były premier uważa również, że rozpoczęcie debaty na temat zmiany traktów pozwoliłoby szukać innych, niewspomnianych w raporcie sposobów podejmowania decyzji przez państwa członkowskie. To np. zasada konsensus minus 1, czyli jednomyślność z wyłączeniem jednego państwa, która mogłaby mieć zastosowanie do procedury opisanej w art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej. – Wtedy państwo, które łamie fundamentalne zasady UE, nie mogłaby zablokować decyzji we własnej sprawie – tłumaczy.
Francja i Niemcy przedstawiają wizję reform UE
Francusko-niemiecka grupa robocza przekonuje, że przed kolejnym rozszerzeniem Unii państwa członkowskie powinny odejść od wymogu jednomyślności we wszystkich dziedzinach, w których ta jeszcze obowiązuje.
„Fatalna wiadomość”
Unijni ministrowie mają zająć się parlamentarnym raportem na posiedzeniu Rady ds. Ogólnych zaplanowanym na 12 grudnia. Wówczas zapadnie decyzja, czy przekazać raport na poziom szefów rządów, czyli Rady Europejskiej.
– Uruchomienie dalszych etapów procedury wymaga zwykłej większości – czyli nawet, jeśli jest grupa państw przeciwnych zarówno zmianie traktatów, jak i samej rozmowie na ten temat, to jeszcze nie oznacza, ze nie przejdziemy do kolejnego etapu rozmowy – mówi były premier.
Jednocześnie przeprowadzenie całego procesu do końca ma jego zdaniem bardzo małe szanse na powodzenie, co jest „fatalną wiadomością dla Unii Europejskiej i państw członkowskich”. – Dzisiaj żadne poważniejsze zmiany traktatowe nie zostałyby zaakceptowane przez konferencję międzyrządową, bo tam już potrzebna jest jednomyślność – wskazuje. Wymóg jednomyślności obowiązuje również na ostatnim etapie, czyli ratyfikacji zmian traktatowych przez państwa członkowskie.