Bojownicy z Belgii chcieli odwetu na Polsce. Lubański mógł zginąć w zamachu - Interia Sport

2 lat temu 71

Włodzimierz Lubański w latach 60. i w pierwszej połowie lat 70. należał do najlepszych napastników w Europie, ofertę złożył mu Real Madryt, ale komunistyczna władza puszczała polskich piłkarzy na Zachód dopiero po osiągnięciu odpowiedniego wieku. Dlatego as Górnika wyjechał dopiero jako 28-latek, w 1975 roku, do belgijskiego Lokeren. W Belgii zdążył jeszcze zostać legendą (82 gole w 192 meczach). Jego błyskotliwą karierę, a może nawet życie, mogły przerwać wydarzenia z grudnia 1978 roku. Oto historia niedoszłego porwania-zamachu na Włodzimierza Lubańskiego.

Tę sekwencję zdarzeń w filmie czy serialu można by przedstawić przy pomocy znanego w tego typu sytuacjach schematu: gdy spodziewamy się niebezpieczeństwa wobec jednej osoby, zagrożenie nagle spada na kogoś zupełnie innego.

Scena 1. 12 grudnia 1978 roku to wtorek. Krótko wcześniej Włodzimierz Lubański z żoną zamieniają apartament na domek w tej samej okolicy. Do mieszkania w Lokeren, które zajmowali, wprowadza się Czech Josef Vacenovsky, były piłkarz, a w tym momencie jeden z trenerów w Lokeren. Rodzina Lubańskich zmienia lokum, ale nie zmienia numeru telefonu stacjonarnego. Tego wieczoru aparat w ich domu dzwoni trzy razy.

- Nie mogłem się dowiedzieć, o co chodzi, ponieważ rozmówca ograniczał się tylko do jednego pytania: "Czy to Lubansky?". Ostatni raz zadzwonił o wpół do dwunastej - opowiadał później Włodzimierz Lubański (w przekazach są rozbieżności na temat godziny zdarzenia, inne mówią o godz. 22).

Scena 2. Tym razem słychać już nie dzwonek telefonu, a pukanie do drzwi. Przed nimi czai się dwóch napastników. Dłoń gospodarza spokojnie otwiera. W tym momencie nie wiadomo, czy konfrontacją bardziej zaskoczeni są nieproszeni goście, którzy wyduszają z siebie tylko pytanie "Pan Lubański?" czy przerażony, ale przytomny na tyle, by błyskawicznie z powrotem drzwi zamknąć, Josef Vacenovsky, który Włodzimierza Lubańskiego w żaden sposób nie przypomina. Słyszymy pięć strzałów, widzimy sączącą się krew.

Scena 3. Pięć minut po ostatnim telefonie, Włodzimierz Lubański był już w sypialni, na górze swojego domku.

- Nagle zrobiło się jasno jak w dzień. Wozy policyjne, karetki pogotowania, zamieszanie. Ki diabeł? I wreszcie dzwonek do drzwi. Otwieram, a za nimi dwóch mocno zdenerwowanych policjantów, których znałem, bo tworzyli zazwyczaj obstawę na naszych meczach - opisywał piłkarz w spisanej przez Krzysztofa Wyrzykowskiego książce "Ja, Lubański".

- Nic się nie stało? Nikt nie jest ranny? Wszystko w porządku - pytali.

- Oczywiście, że w porządku. Wszyscy w porządku. A cóż niby miało się stać - odpowiadał Włodzimierz Lubański.

- Włodek, był zamach. Na twoje dawne mieszkanie. Postrzelono Vacenovsky'ego.

 Czecha zraniła w rękę nie sama kula, a drewniany odłamek z podziurawionych drzwi.

- Przyszli zdeterminowani, żeby mnie porwać, miałem być zakładnikiem w momencie negocjacji. Jeden z tej bandy został przyłapany na przemycie i był zamknięty w Polsce, druga część chciała w jakiś sposób zmusić władze naszego kraju, żeby tego łobuza wypuszczono - opowiadał w "Dzienniku Zachodnim" Włodzimierz Lubański. - Myślałem, co by było, gdybym to ja znalazł się na miejscu trenera. Nie wiem, jak by to się skończyło, ale znając siebie, na pewno wyszedłbym bez obaw z mieszkania i w ten sposób wystawiłbym się im do porwania - przyznawał Lubański.

Scena 4. Dwóch napastników ucieka białym vanem. Nie mogą uwierzyć, że ich atak się nie powiódł, przecież sprawdzali adres w książce telefonicznej, upewnili się też, czy Włodzimierz Lubański jest w domu. Nie mogą uwierzyć, że wracają samochodem nie w trzech, z porwanym polskim piłkarzem, a tylko w dwóch. Ich zamiarem było bowiem właśnie porwanie, które nieoczekiwanie przerodziło się w zamach na osobę z KSC Lokeren - i to nie tą, co trzeba. I właśnie zamachem było potem określane w mediach.

Dlaczego Włodzimierz Lubański został celem ataku? W tej historii musimy się cofnąć do nocy z 7 na 8 maja 1978 r. Wtedy aresztowani w Polsce zostali dwaj członkowie organizacji VMO - Zakonu Bojowników Flamandzkich: Werner Van Steen i Louis Willems. Belgowie próbowali przemycić ludzi z NRD na Zachód. Wyrokiem sądu w Katowicach, zostali zamknięci w więzieniu. Werner Van Steen po kilku miesiącach wyszedł na wolność. Louis Willems miał wyższy wyrok, więc w więzieniu pozostał. I właśnie o próbę nacisku, by towarzysz broni został uwolniony z polskiego więzienia, w całej akcji chodziło.

O ile główny plan się nie powiódł, to ucieczka z miejsca niedoszłego porwania Włodzimierza Lubańskiego i postrzelenia Josefa Vacenovsky'ego - już tak. Na podstawie zeznań Czecha, policja rozesłała list gończy za Wernerem Van Steenem (z czasem zidentyfikowała jego pomocnika jako Josefa de Jonghe z Gandawy), a telewizja pokazywała jego zdjęcie, z apelem o pomoc w ujęciu napastnika. Nic to nie dało. Po tygodniu, 19 grudnia, Werner Van Steen sam rozesłał list do belgijskich mediów. Przyznał w nim, że początkowo chciał porwać polskiego dyplomatę, ale doszedł do wniosku, że wzięcie za zakładnika słynnego piłkarza przyniesie lepszy efekt. Zapowiedział też dalsze akty przemocy, a "akcja będzie szybka i twarda".

Od napastnika odciął się zarówno Zakon Bojowników Flamandzkich, jak i żona osadzonego Willemsa. W liście przesłanym do konsulatu PRL w Brukseli, cytowanym potem przez Polską Agencję Prasową, pisała:

22 grudnia Werner Van Steen kolejny raz pokazał, że jest zarówno bardzo niebezpieczny, jak i kompletnie nieobliczalny. Zorganizował błyskawiczną konferencję prasową, o której powiadomił tylko dwóch dziennikarzy. Van Steen podczas niej miał przed sobą granat ręczny. Z kolei De Jonghe co chwila wymachiwał pistoletem. Obu znów udało się uciec policji. Poddali się 26 grudnia 1978 roku, w drugi dzień Bożego Narodzenia. Po świątecznym posiłku w domu Berta Erikssona, szefa VMO, sami zgłosili się na posterunek policji.

23 maja 1979 roku odbył się szybki, kilkugodzinny proces oskarżonych o próbę porwania Włodzimierza Lubańskiego i postrzelenie Josefa Vacenovsky'ego.

"Obaj oskarżeni przyznali się do winy, a van Steen zeznał, że to on był inicjatorem akcji. Sąd wymierzył im kary zaledwie 30 miesięcy więzienia, w tym 20 miesięcy w zawieszeniu oraz kary grzywny po 8 tys. franków" - relacjonowała Polska Agencja Prasowa.

Werner Van Steen, po wyjściu z więzienia, został jedną z najważniejszych osób w VMO, a z czasem też przywódcą kolejnej mutacji tej organizacji. Organizacji, o której jeden z antyfaszystowskich belgijskich blogów pisze, że "miała więcej wspólnego z największymi zbirami Flandrii niż głoszoną przez nią bzdurą o zjednoczeniu Flandrii i Holandii". Van Steen uczestniczył w podpalaniu tureckich restauracji, niszczył słynny dzwon w Brugii, próbował też kontaktować się z Ku Klux Klanem, w czym przeszkodziło mu FBI.

Zakon Bojowników Flamandzkich kilka razy rozwiązywał się i zawiązywał na nowo. Jeszcze w maju 1987 roku, Werner Van Steen napisał program dla VMO, w którym domagał się wyjazdu z Beneluksu wszystkich imigrantów. Gdy 11 lipca 1987 r., na scenie na Grote Markt w Brukseli znajdowała się holenderska aktorka i gwiazda telewizji surinamskiego pochodzenia, Alida Neslo, grupa z VMO próbowała przepędzić ją z niej krzycząc o "czarnej dziwce" i "małpie, która ma wejść z powrotem na drzewa", a hasłom o "białej sile" towarzyszył nazistowski salut. "Nowa encyklopedia ruchu flamandzkiego" opisuje Van Steena jako "postać, która nie była zainteresowana sprawą flamandzką, a wykazywała za to wielkie zainteresowanie neonazistami". Zakon Bojowników Flamandzkich ostatecznie przestał działać na przełomie lat 80. i 90.

Werner Van Steen, niedoszły porywacz Włodzimierza Lubańskiego, zmarł 19 marca 2022 roku, w wieku 72 lat.

Mecz Belgia - Polska w Lidze Narodów w środę o godz. 20.45, transmisja w Polsacie Sport Premium 1 i na Polsat Box GoRelacja "na żywo" z meczu Belgia - Polska i skróty wideo wszystkich meczów Ligi Narodów na Sport.Interia.pl.

Czytaj więcej
Radio Game On-line