Opowieść Wigilijna Muppetów (1992) - retro recenzja filmu [Disney]. Klasyka Dickensa i żaba Kermit

10 mies. temu 50

Ebenezer Scrooge jest skąpym, skoncentrowanym wyłącznie na zarabianiu pieniędzy starcem, który za nic ma innych ludzi i ich potrzeby. W pewne święta zostaje odwiedzony przez duchy swoich dawnych wspólników, a zaraz po nich trzy duchy Świąt Bożego Narodzenia. To, co chcą mu one pokazać, odmieni jego życie na zawsze.

Mamy w domu kilka świątecznych tradycji. Jedną z nich jest oglądanie co roku jakiejś wersji "Opowieści Wigilijnej" - powstało ich już tyle, że spokojnie zdążę się zestarzeć, może nawet dorobić się wnuków, a wciąż będę miał co oglądać. W tym roku padło na wersję Disneya, ale nie z Myszką Miki (tę widzieliśmy dwa lata temu), a z postaciami stworzonymi przez Jima Hensona - niezastąpionymi, jedynymi w swoim rodzaju Muppetami. A że są święta, to czemu by nie napisać paru słów o sowich wrażeniach z seansu?!

Dalsza część tekstu pod wideo

Przyznam, że jako dzieciak nie byłem jakimś wielkim fanem Kermita i spółki. Jasne, od czasu do czasu obejrzałem jakiś skecz, jako kilkulatek łowiłem w telewizji kolejne odcinki "Ulicy Sezamkowej" i generalnie byłem świadom fenomenu panny Piggy, ale sam wolałem "Smerfy", a później "Spider-Mana" i tak dalej. Tak naprawdę do Muppetów przekonałem się dopiero za sprawą filmu z 2011, a ostatnio przypomniało mi się o nich za sprawą bardzo udanego serialu "Muppetowa Masakra". Tak więc kiedy przyszła pora wybrać tegoroczną "Opowieść Wigilijną" do obejrzenia, wybór mógł być tylko jeden. Zwłaszcza, że akurat tej wersji nigdy dotąd nie oglądałem.

Opowieść Wigilijna Muppetów (1992) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Nieszablonowy, ale skuteczny pomysł 

Charles Dickens I Rizzo

Połączenie typowych dla Muppetów gagów z magiczną, transformatywną przygodą Ebenezera Scrooge'a (Michael Cain) było raczej nieoczywistym pomysłem. Z jednej strony mamy motywy żalu, tęsknoty, miłości i śmierci, z drugiej Rizza i Gonzo, męczących się z przejściem nad płotem, mimo że szczur spokojnie mieści się między kratami i tego typu wygłupy. W jednej scenie w przeszłości pojawiają się nawet "Dr. Teeth and the Electric Mayhem", gdzie Zwierzak oczywiście nie wytrzymuje ciśnienia i zaczyna walić po garach, ostro zmieniając ton całej sceny. I nie wiem jak ten Brian Henson to zrobił, ale ten kontrast jakimś cudem działa - nawet w bardziej emocjonalnych scenach, jak piosenka Małego Timmy'ego.

Fabularnie jest to z grubsza wierna adaptacja, tu i tam pozwalająca sobie na odrobinę twórczej kreatywności. I tak oto zamiast jednego pana Marleya mamy teraz dwóch braci Marleyów, w których wcielają się kukiełki Waldorf i Statler, Scrooge nie miał siostry, kiedy był maluchem (a przynajmniej nie jest nam dane jej poznać), a po całym filmie rozsiane są piosenki, wykonywane zwykle przez Muppety. No i nie zapominajmy, że całość opatrzona została narracją wspomnianych już Gonza i Rizzo. Ten pierwszy gra zresztą nikogo innego, a samego pana Charlesa Dickensa. Pomimo tych kilku ciekawostek, wciąż jest to przede wszystkim po prostu klasyczna historia o starym sknerze i lekcji, której udzielą mu trzy zjawy. A właśnie! Zjawy!

Opowieść Wigilijna Muppetów (1992) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Świetny Cain, ale w scenariuszu wyraźnie są luki 

Kolacja świąteczna

Mimo początkowych planów, aby Duchami minionych, obecnych i przyszłych świąt również były znane widzom Muppety, ostatecznie postanowiono stworzyć zupełnie nowe lalki. Teoretycznie najstraszniejsza jest ta ostatnia, z pustką pod kapturem i nienaturalnie długimi rękami, lecz moim zdaniem największe wrażenie robi ta pierwsza, unosząca się w powietrzu, niby martwa twarz - jak z jakiegoś japońskiego horroru. Nie wiem czy taki był zamiar, ale efekt robi w każdym razie wrażenie. Najbardziej standardowo wypada w tym wszystkim Duch obecnych świąt, który nie dość, że wygląda bardzo klasycznie, to jeszcze nawet kształt ma taki zwykły, po prostu ludzki.

Ciekawie w filmie wypada Michael Cain. Jego Scrooge jest zupełnie poważny, jakby nieświadomy, że gada z filcową żabą, blond świnią o męskim głosie i tak dalej. Nadaje to całemu filmowi absurdalny charakter, czujemy się trochę jakbyśmy wiedzieli coś, o czym postacie w filmie nie mają pojęcia. Mam jednak problem z jego interpretacją Scrooge'a. Odnoszę wrażenie, że wewnętrzna przemiana skąpca odbywa się tu za szybko, zbyt nagle. Może to kwestia samego scenariusza, może podejścia do gry aktorskiej Caina, który jest raczej mocno teatralny, dokładny, lekko sztuczny, a może fakty, że część scen została z finalnej wersji filmu zwyczajnie wycięta, bo jakiś garnitur z Disneya stwierdził, że to za ciężki materiał dla maluchów. I tak oto na przykład młody Scrooge mówi Belle, że ją kocha, ona odpowiada mu, że kiedyś faktycznie tak było i odchodzi, po czym wszyscy płaczą, wzruszają się, a sam Scrooge prosi aby już nic więcej mu nie pokazywać. Ich emocjonalna reakcja wydaje się być mocno przesadzona, a to dlatego, że pomiędzy odejściem Belle, a reakcjami brakuje całego utworu muzycznego, który bardziej jasno wyłoży, że kobieta postanawia od niego odejść, bo czuje się niekochana (można sobie ją sprawdzić na YT). Tak samo nijaka wydała mi się być śmierć jednej z postaci - zwyczajnie nie czułem tego klimatu, jakby coś działo się za prędko, jakby czegoś brakowało.

Muppetowa "Opowieść Wigilijna" to zdecydowanie udana produkcja, niebanalnie łącząca klasykę Dickensa z urokiem pacynek Hensona, do tego pełna wpadających w ucho piosenek i robiących nawet dziś dobre wrażenie efektów wizualnych. Pod względem emocjonalnym jednak film nie do końca się sprawdza - przynajmniej w moim osobistym odczuciu - czym gubi kilka punktów, bo jednak jest to w zamyśle opowieść o bardzo potężnym ładunku emocjonalnym, na tyle wielkim aby móc odmienić całe życie głównego bohatera. Ciekawy film, zdecydowanie warty sprawdzenia, ale moja ulubioną wersją tej historii raczej nie zostanie. 

No to ostatni raz: Wesołych Świąt wszystkim dobrym duszom!

Czytaj więcej
Radio Game On-line