Leo (2023) - recenzja filmu [Netflix]. Adam Sandler zrobił lepszą animację Disneya, niż Disney

1 lat temu 65

Jaszczurka Leonardo i żółw Squirtle od przeszło siedemdziesięciu lat siedzą w terrarium w sali lekcyjnej, gdzie oglądali proces dorastania niezliczonej ilości dzieci. Jednak kiedy Leo dowiaduje się, że został mu najpewniej jeszcze tylko góra rok życia, postanawia spędzić go na łonie przyrody. Ucieczka nie będzie jednak taka łatwa.

Jestem prostym człowiekiem - widzę nowy film Adama Sandlera, biorę się za oglądanie. Nie chodzi o to, że wiem, czego się mogę spodziewać. Praktycznie od początku swojej kariery Sandler raz trafiał, a raz pudłował. Część z tych mniej udanych filmów to dosłownie jedne z najgorszych, komercyjnych filmów, jakie w życiu widziałem, jak choćby "Jack & Jill" i "The Ridiculous 6", ale w większości produkcji sygnowanych logo Happy Madison potrafię znaleźć coś dla siebie. Jasne, humor nie jest najwyższych lotów, fabuły do oskarowych nie należą, ale większość gagów do mnie trafia, a i zazwyczaj są to filmy o silnym ładunku emocjonalnym co, jak się okazuje, jest idealną kombinacją na animację dla dzieciaków.

Dalsza część tekstu pod wideo

Absolutnie nie żartuję pisząc tytuł tej recenzji. Walt Disney Animation Studios od dawna już nie zachwyciło mnie niczym, może poza jakością samej animacji, ale kolorowe obrazki to jednak nie wszystko. Ich poprzedni "Dziwny Świat" to była w zasadzie jedynie ciekawa koncepcja, do której zapomniano dopisać angażującą opowieść, a rodzina w "Naszym Magicznym Encanto" była tak okropna dla głównej bohaterki, że nawet tych kilka wpadających w ucho numerów Lin Manuela Mirandy (i kilka okrutnie nijakich) nie potrafiło osłodzić mi seansu. Teraz za moment na ekrany kin wchodzi "Życzenie" i już dochodzą mnie słuchy, że to kolejny niewypał. Prosta komedyjka z Adamem Sandlerem jako jaszczurką zjada te ich dokonania z ostatniej dekady na śniadanie. Z jednej strony trochę to smutne, bo Disney od zawsze jest bliski mojemu sercu, ale to już chyba nie ci ludzie, nie te pomysły. No i z drugiej strony, brawo Robert Marianetti, Robert Smigel, David Wachtenheim, Adam Sandler i Paul Sado (reżyserzy i scenarzyści).

Leo (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Jaszczurka jako nauczyciel życia 

Leo i jego nowe koleżanki

Większa część fabuły kręci się wokół faktu, że Leo - tak samo jak w rzeczywistości wszystkie zwierzęta - potrafi gadać, o czym przypadkiem przekonuje się jedna z dziewczynek z jego klasy, po tym jak zabiera go ze sobą na weekend do domu, bo ktoś przecież musi go karmić i takie tam. Choć pierwszym instynktem Leo jest ucieczka na wymarzone bagno, przeszło siedemdziesiąt lat przyglądania się dzieciakom i ich problemom nie pozwala mu nie udzielić jej pomocnej rady albo dwóch. Dziewczynka staje się bardziej lubiana, a rozpieszczony przez nią jaszczur wraca do klasy. I tak powtarza się to przez prawie cały film, przynajmniej to obowiązkowego w dziecięcych fabułach, nieprzyjemnego zwrotu akcji...

Skoro już o zwrotach akcji mowa, to przyznam, że te tutejsze z raz, czy dwa razy nawet nie zaskoczyły. Jest to jednak tylko połowiczna pochwała, ponieważ przynajmniej jeden duży zakręt bierze się kompletnie znikąd i dotąd nie rozumiem, jak można było tak kulawo go rozwiązać. Bez wchodzenia w szczegóły - widz ma wrażenie, że pewna sytuacja jest oczywistą oczywistością, po czym nagle kończy się drugi akt i okazuje się, że według twórców filmu wcale tak nie jest. Powstały konflikt sprawia przez to wrażenie piekielnie sztucznego, wygenerowanego jedynie po to, aby mogło zrobić się źle, zanim znowu zrobi się dobrze. Ale jest to jedna tylko taka sytuacja w całym filmie i ostatecznie nie wpłynęła jakoś bardzo na odbiór całości.

Leo (2023) - recenzja, opinia o filmie [Netflix]. Najzabawniejsza komedia roku?

Nudna codzienność

Obsada filmu, jak to zwykle w filmach Sandlera bywa, to po prostu garstka jego najlepszych przyjaciół i rodzina. Mamy więc samego Adama w roli Leo, Billa Burra jako jego kolegę z terrarium, Squirtle'a, wśród dzieci z klasy znajdą się córki Sandlera i latorośl innych dorosłych członków obsady, a obowiązkowe cameo zalicza, oczywiście, Rob Schneider. Czyli niby nic nowego, ale trzeba przyznać, że przynajmniej efekt końcowy wypada dzięki temu bardzo naturalnie i nawet młodzi aktorzy dają każdorazowo solidny występ - łatwiej pracować, kiedy zna się wszystkich i z wszystkimi jest się w dobrych stosunkach.

Sama animacja jest przyjemnie oryginalna. Film zdecydowanie ma swój styl, co widać zwłaszcza po postaciach zwierzaków, zastępującej klasyczną nauczycielkę dzieci, pani Malkin i moich osobistych faworytach - przedszkolach. Nie wiem, kto wpadł na pomysł żeby małe berbecie wyglądały i zachowywały się jak połączenie słodkich szczeniaczków i krwiożerczych piranii, ale absolutnie zasługuje na medal. Małe potwory bawiły mnie nieustannie - od samego początku, aż do napisów końcowych filmu. W ogóle humorystycznie "Leo" stoi bardzo pewnie, oboma stopami na gruncie. Twórcy pozwalają widzom śmiać się bardzo regularnie, z różnych rzeczy, miejscami serwując humor raczej jednorazowy i delikatny, innym razem rzucając żartem, który rozbawi zarówno dziecko, jak i rodzica - choć z zupełnie różnych powodów - a czasami pozwalając dobrym gagom powrócić w innych, ale równie odpowiednich sytuacjach. Aż dziwne, że mówię to akurat o filmie Adama Sandlera, ale naprawdę dawno już nie widziałem tak sensownie przygotowanej komedii.

"Leo" miał być po prostu kolejnym filmem Happy Madison Productions dla Netflixa, tymczasem, zupełnie niespodziewanie stał się jedną z moich ulubionych animacji tego roku. To prosta historyjka o przyjaźni, akceptacji innych i samego siebie, podlana na finiszu lekko przygodowym sosem i szczodrze posypana po całości dobrej jakości humorem. Obejrzeliśmy go sobie razem z synem i zarówno on, jak i ja bawiliśmy się świetnie od początku do końca. Czyli jednak się da! Polecam serdecznie.

Czytaj więcej
Radio Game On-line