Wadim Sziszimarin przyznał się do zastrzelenia 62-letniego mężczyzny kilka dni po rozpoczęciu inwazji. Grozi mu dożywocie.
Więzień został wprowadzony do maleńkiej kijowskiej sali sądowej w kajdankach, otoczony przez silnie uzbrojonych strażników. Wyglądał na zdenerwowanego i miał pochyloną głowę.
Zaledwie kilka metrów od niego siedziała wdowa po zabitym mężczyźnie.
Otarła łzy, gdy żołnierz wszedł do sądu, a potem siedziała z założonymi rękami, gdy prokurator opisywał moment, w którym mąż Kateryny został postrzelony w głowę.
- Czy uznaje pan swoją winę? - zapytał sędzia. - Tak - odpowiedział Sziszimarin. "Całkowicie?" - Tak - odpowiedział cicho zza szyby swojej szarej, metalowo-szklanej klatki.
Prokuratorzy twierdzą, że Sziszimarin dowodził jednostką w dywizji czołgów, kiedy jego konwój został zaatakowany. On i czterech innych żołnierzy ukradli samochód, a kiedy jechali w pobliżu Czupachiwki, natknęli się na 62-latka na rowerze.
Według prokuratorów, Sziszimarin otrzymał rozkaz zabicia cywila i użył do tego celu Kałasznikowa.
Proces został odroczony wkrótce po tym, jak wdowa po cywilu po raz pierwszy usłyszała, że rosyjski żołnierz przyznał się do zabójstwa. Ta głośna rozprawa zostanie wznowiona w czwartek w większej sali sądowej.
Autopromocja
Wyjątkowa okazja
Roczny dostęp do treści rp.pl za pół ceny
KUP TERAZ
- Tym pierwszym procesem wysyłamy jasny sygnał, że każdy sprawca, każda osoba, która zleciła lub pomagała w popełnieniu zbrodni na Ukrainie, nie uniknie odpowiedzialności" - napisała na Twitterze główna prokurator Ukrainy Iryna Wenediktowa.