Rozszerzenie UE może być główną kartą przetargową do rozpoczęcia procesu reform Unii. Obecnie wezwania do zmian nabierają tempa, ale kilka państw członkowskich sprzeciwia się propozycji ingerowania w traktaty.
Koniec prac Konferencji w sprawie przyszłości Europy stał się bodźcem do dyskusji na temat reform w Unii Europejskiej. Szczególnie zainteresowane reformowaniem Unii są Francja, Włochy i Niemcy.
Według Marca Uzana, dyrektora Centrum Polityki Europejskiej (CEP) w Paryżu teraz ci trzej założyciele UE mogliby „naprawdę zrobić coś ważnego dla Europy” a trwający kryzys jest „punktem zwrotnym”.
Z drugiej strony, prawie połowa państw członkowskich UE sprzeciwia się daleko idącym zmianom traktatowym. 13 państw – Polska, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Dania, Estonia, Finlandia, Litwa, Łotwa, Malta, Rumunia, Słowenia i Szwecja – we wspólnym stanowisku ostrzegło przed „nieprzemyślanymi i przedwczesnymi próbami rozpoczęcia procesu zmierzającego do zmiany traktatu”.
Odnosząc się do Konferencji w sprawie przyszłości Europy sygnatariusze stwierdzili, że zmiana traktatu nigdy nie była celem tej inicjatywy, a wszelkie decyzje dotyczące UE muszą być podejmowane w ramach podziału kompetencji ustanowionego w traktacie.
„Nie jesteśmy przeciwni dialogowi na temat zmiany traktatów, ale nie uważamy tego za jedyne możliwe podejście”, powiedział EURACTIV.cz minister spraw europejskich Czech Mikuláš Bek.
Z kolei rumuńskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podkreśla, że te 13 państw nie wyklucza reform instytucjonalnych, jeśli są one potrzebne, ale chce uniknąć rozpoczynania takich procesów bez dokładnej analizy.
Rozszerzenie kartą przetargową
Zebranie 27 państw członkowskich celem podjęcia decyzji o zmianie traktatu będzie długim i trudnym procesem, zwłaszcza, że głównymi inicjatorami są kraje Europy Zachodniej.
Dlatego „poważna reforma traktatowa jest raczej mało prawdopodobna”, twierdzi Frank Schimmelfennig, przewodniczący Centrum Polityki Europejskiej ETA w Zurychu.
Wszelkim reformom traktatowym zdecydowanie sprzeciwia się np. Polska. „To jest propozycja, która dla nas jest nie do przyjęcia, ponieważ oznaczałaby tak naprawdę dyktat najsilniejszych krajów w UE w stosunku do krajów mniejszych. Odebranie de facto głosu naszej części Europy”, powiedział w zeszłym tygodniu wicepremier Jacek Sasin.
Kwestią, która może zmienić stanowiska niechętnych państw jest potencjalne rozszerzenie Unii Europejskiej. Niektóre stolice, tj. Berlin czy Madryt, dały już do zrozumienia, że zanim kolejne państwa dołączą do UE, sama UE powinna przejść szereg reform, bo w przeciwnym razie jej możliwości działania by się zmniejszyły.
„To może być dźwignia. Państwa, które są dość sceptycznie nastawione do zniesienia jednomyślności, zwłaszcza w Europie Wschodniej, są jednocześnie bardzo zainteresowane rozszerzeniem Unii. Można sobie wyobrazić pewne kompromisy w tej kwestii”, podkreśla Schimmelfenning.
Dodaje, że „powiązanie rozszerzenia i reform instytucjonalnych było przedmiotem właściwie wszystkich obrad podczas każdej kolejnej rundy rozszerzeń”.
Spór o jednomyślność
Istnieją jednak możliwości przeprowadzenia reform instytucjonalnych bez dokonywania zmian w traktatach.
Szczególnie Niemcy naciskają na zniesienie wymogu jednomyślności w decyzjach dotyczących polityki zagranicznej, a opcja ta jest możliwa na mocy obecnych postanowień traktatowych. Problemem pozostaje jednak niechęć ze strony państw Europy Wschodniej.
„Jednomyślność daje mniejszym państwom możliwość wynegocjowania wyjątków – jak to ma miejsce obecnie, na przykład w przypadku sankcji dotyczących ropy naftowej. W systemie głosowania większościowego nie byłoby to już możliwe. Nie sądzę, by państwa te łatwo zrezygnowały z tej możliwości”, wskazuje Schimmelfenning.
Weto Węgier w sprawie sankcji na import rosyjskiej ropy doprowadziło jednak do refleksji w niektórych państwach.
Wicepremier Sasin przyznał, że zasada jednomyślności ma swoje „ciemne strony”. „Kwestia sankcji (wobec Rosji) pokazuje, że czasami rzeczywiście to przeszkadza, ale co do zasady UE powinna być tą organizacją, gdzie głos każdego się liczy”, stwierdził.
Węgierskie weto jest również postrzegane jako problem w Estonii, ale odejście od zasady jednomyślności budzi obawy w Tallinnie.
Premier Kaja Kallas powiedziała w rozmowie z EURACTIV, że mniejsze państwa członkowskie mogłyby być „wyprzedzane w podejmowaniu niektórych decyzji”. Zauważyła jednak, że „w naszym interesie jest, aby Europa działała szybciej”.
Europa wielu prędkości
Alternatywną możliwością dalszego rozwoju UE bez zmiany traktatów jest model Europy wielu prędkości.
Opcję tę zasugerował już Emmanuel Macron w zeszłym tygodniu, stwierdzając, że Europa nie powinna czekać na „najbardziej sceptycznych lub najbardziej niezdecydowanych”.
Na taki model integracji pozwalają traktaty – co najmniej dziewięć państw członkowskich UE może ustanowić mechanizm wzmocnionej współpracy, tym samym pogłębiając integrację między nimi.
Jednak mimo że Francja i Niemcy od dawna opowiadają się za stosowaniem tej opcji, do tej pory rzadko z niej korzystano.